Anelma
Tak oto i nadszedł wielki, długo wyczekiwany przez wszystkich dzień. Podnoszę się z poduszek z o wiele większą łatwością niż wczoraj. Z nosa nie kapie już krew, nie boli mnie głowa, czuję się lekka niczym łabędzie pióro i dziwnie podniecona. Pobudka zwykle była przykrym obowiązkiem, lecz dziś mam wrażenie, że nie jestem do końca sobą.
Czyżby to szereg przygotowań, które jeszcze na mnie czekają nie pozwalają mi dłużej spać? A może chodzi o powalającą z nóg niespodziankę, którą wspólnie szykowaliśmy dla króla? Co by to nie było, wprawia mnie dziką ekscytację.
Zsuwam się z materaca, tanecznym krokiem podbiegając do drzwi balkonowych z lekkością baletnicy. Chwytam za klamki, otwierając wejście na oścież. Nie przejmując się rześkim, chłodnym powietrzem ani bosymi stopami, dobiegam do balustrady, chłonąc widok rozpościerający się na horyzoncie.
Przelatuje przede mną stado gołębi, panicznie uderzających w powietrzu skrzydłami. Poranny wiatr rozwiewa mi potargane włosy. Cała tonę w odmętach euforii. Dlaczego się tak cieszę? Dlaczego mam ochotę tańczyć do upadłego i celebrować swoje zamążpójście? Im bardziej o tym myślę, radość paradoksalnie wzrasta w moim sercu. Energia rozpiera mnie, burząc krew w żyłach. Zamiast się bać, mam ochotę się śmiać. To nie jest zwyczajne.
— Witaj, An — rozlega się delikatny, męski głos ze środka komnaty.
Wzdrygam się na ten dźwięk. Powoli obracam się, kurczowo zaciskając palce na marmurowej balustradzie. Z ciemności wyłania się smukła sylwetka, płynąca jednostajnie po posadzce, jakby nie używała do tego nóg. Wbijam plecy w krawędź kamiennej bariery.
Valo zbliża się do mnie, wyciągając do mnie ręce. Jego twarz jednak pozostaje niewzruszona. Beznamiętne spojrzenie przeszywa mnie na wskroś. Przypomina nieszczęśnika, który już dawno zapomniał, jak okazywać emocje. Nim jednak zdążę ponieść się wewnętrznemu przerażeniu, figlarny uśmiech powoli zaczyna ozdabiać jego twarzy. Oddycham z ulgą.
— Przyszedłeś — szepcze z wdzięcznością, podając mu ręce bez krzty zawahania.
Zimne dłonie przyjmują mój gest z wdzięcznością. Przyciąga mnie do siebie, zamykając w mocnym uścisku. Uścisku, do którego nagle poczułam tak paląca tęsknotę. Słyszę słabe bicie jego serca. Przyciskam twarz do jego piersi, chcąc poczuć ciepło. Do policzka przywierają mi gorące łzy.
Tylko że ja wcale nie płaczę.
I dlaczego tak szybko mu wybaczyłam?
Nie, ja mu nie wybaczyłam. Działam tak, jakbym chciała, ale to nie ja.
Valo gwałtownie osuwa się z moich rąk, kuląc się w strasznych męczarniach. Pojękuje z bólu, a ja nie jestem w stanie go złapać. Wyślizguje mi się z rąk, niczym świeżo złowiona ryba. Kucam wraz z nim, próbując coś powiedzieć, lecz wyrazy zatrzymują się na krawędzi ust.
— Ratuj mnie — prosi słabym głosem.
Pada bezwładnie na posadzkę, a ja klęczę przy nim, patrząc to na jego martwą twarz, to na ramiona i dłonie, z których ocieka czarna maź. Krew Valo.
Serce uderza o moje żebra, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Dzwonienie w uszach skutecznie odgradza mnie od reszty świata. Chcę płakać, ale nie potrafię. Zamiast mnie, zaczyna płakać niebo. Potężne krople uderzają o moją głowę, barki i plecy, wypalając w nich rany. To nie woda, lecz ogień. Kulę się pod atakami płonących fragmentów, krzycząc z bólu i chłonąć duszący zapach siarki.
Przyjemny powiew wiatru nagle zmienia się w swąd spalenizny, świat przybiera złote, wrogie barwy a cały krajobraz nagle staje w płomieniach, trawiących wszystko, co tylko znajdą na swojej drodze. W powietrzu unoszą się iskry i szczypiący w oczy dym. Gdzieś w oddali rozlegają się pierwsze pomruki burzy.
CZYTASZ
Iskra Zimy [✔]
FantasyKrólestwo, od którego jestem odcięta. Rodzina, dla której jestem nikim. Demony przeszłości, które powracają, by już nigdy nie odejść. Cień, będący jedyną osobą, której ufam. I na koniec chłód, uporczywie próbujący wydostać się z moich rąk. Ten...