30.

44 25 0
                                    

Anelma

Nim opuszczę na dobre tartak, ukradkiem zabieram jeszcze ze sobą kawałek drewna. Jest to jedyny dowód, którym mogę potwierdzić, iż żadnej zaraza się nie rozprzestrzenia.

Zdobyłam wystarczająco dużo argumentów, aby ojciec nie mógł się już wybraniać i wymyślać kolejnych mrzonek, którymi będzie karmił książąt, żeby zamydlić im oczy. Gdy tylko wrócę do pałacu, porozmawiam z nimi i przedstawię im wszystkie informacje. Mam nadzieje, że Ivo czuje się już lepiej. W końcu sam zaproponował ten chory pomysł, więc jest też jedyną osobą, która może pomóc w naradzie.

Sama nie wierzę, że tak myślę.

Podchodzę do wierzchowca, który grzecznie czeka pod drzwiami budynku. Chowam kawałek drewna do torby, przytwierdzonej przy siodle, po czym wsiadam na konia i odjeżdżam.

Słońce leniwie sunie w kierunku zachodu, przypominając, jak czas płynie nieubłaganie. Podkowy rytmicznie stukają po kamieniach. Zależy mi, by jak najszybciej dojechać do pałacu, dlatego też przemierzam te same ulice kłusem, uważając, by nie rozdeptać jakiegoś przechodnia.

Droga zdaje się być bardziej zatłoczona niż wcześniej. Nie wiem co jest tego powodem, ale, chcąc nie chcąc, muszę zwolnić. Odgłos tysięcy małych dzwoneczków uderza w moje uszy. Orientuje się, że ludzie wychodzą tłumem tylko z jednej ulicy. Dzięki temu nie muszę zbyt długo się zastanawiać, aby zrozumieć natłok mieszczan na ulicy. Spoglądam w prawo.

Wybrałam sobie dość zły moment na powrót do pałacu, gdyż w tej samej godzinie, w świątyni skończono odprawiać modły. Za nic nie przedrę się teraz przez ten tłum. Zaciskam niecierpliwie ręce na lejcach, wpatrując się w wejście świątyni, z których cały czas wychodzą wierni. Pocieram twarz dłonią, błagając w myślach, żeby zbiegowisko rozeszło się jak najszybciej. Po drugiej stronie skrzyżowania zauważam woźnice, który również czeka, aż droga będzie przejezdna. Nic nie wskazuje jednak na to, że jest zirytowany. Z pewnością jest do czegoś takiego przyzwyczajony.

— Kompletnie nie wiem, po co ta intencja za ślub królewny — słyszę kobiecy głos wśród przechodniów. Subtelnie unoszę głowę. — Bez względu na to, czy będzie tam, czy tu, jest tak samo bezużyteczna.

— Moja droga, córka króla Olaviego jest wciąż w głębokiej żałobie po swojej matce, Duchy miejcie w opiecę jej duszę — odpowiada jej druga rozmówczyni. Za nic nie mogę namierzyć tych dwóch kobiet, lecz ich głosy są donośne. Bez wątpienia stoją w niewielkiej odległości ode mnie — Zresztą tu i tak ma zbyt mało do gadania. Może w Revontuli się otrząśnie i postawi to księstwo na nogi?

— Król chyba chce jej się pozbyć. Wysyłać ją na taką zmarzlinę. Biedaczka nie wytrzyma tygodnia.

— A skąd wiesz? Zresztą, tak czy siak, pewnie całymi dniami będzie przesiadywać w pałacu i nosa nie wyściubi poza jego mury.

— Ha, czyli przyznajesz mi rację, moja droga. Jakby na to nie patrzeć, królewna będzie tam robić to samo co i tutaj. Czyli nic.

— Och, czy nie ma w tobie za grosz empatii?

— Ile można rozwodzić się nad nią? Czas się otrząsnąć. Poza tym ludzie gadają, że stała się straszną zrzędą. To już nie ta sama cichutka, młoda panna, którą była kiedyś.

— Bzdury gadasz. Chodźmy już. Muszę jeszcze posprzątać w kuchni.

Spośród setek głosów, ich rozmowa najbardziej wryła się w mój słuch. Jest dokładnie tak, jak powiedział stajenny. Różne plotki krążą już na mój temat. Ludzie twierdzą, iż jestem pogrążona w depresji lub stałam się prawdziwą jedzą.

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz