9.

57 35 0
                                    

Nie mogłam wczoraj sprawdzić i wstawić rozdziału dlatego robię to dzisiaj ;)

Anelma

Nie znajduję już żadnej sensownej metody by przemówić mojej rodzinie do rozumu. Każda wymiana zdań kończy się przegraną batalią, w której to zawsze ja ponoszę ofiarę. Ojciec jest zdeterminowany, aby wydać mnie za mąż, Nilis ślepo podąża za jego decyzjami. Obawiam się, że ich nacisk w końcu mnie złamie.

Wychodzę na balkon. Chwytam się każdej możliwości, aby wreszcie odnaleźć światełko w tunelu. Rozmyślam nad tym, czy nie istnieje jakiś inny sposób, by pozostać w przyjaźni z Revontuli, nie wykorzystując do tego mnie i Ivona.

Niestety zbyt mało wiem o Zjednoczonym Państwie. Ojciec skutecznie ukrywał przede mną informacje od pozostałych księstw.

Czy Kervenia stanęła już na krawędzi wojny? Rozwój naszego kraju chyli się ku upadkowi?

Może Nilis wiedziałby więcej, ale nie sądzę, aby chciał dzielić się tą wiedzą ze mną.

Tak właśnie traktowano mnie w tej złotej klatce.

To nie ja obejmę władzę po ojcu, dlatego też nikt nie przejmował się moją niewiedzą o polityce. Obdarzono mnie jedynie edukacją z zakresu literatury, artyzmu, historii, matematyki i astronomii. Co nieco sama dowiedziałam się o gospodarce, sposobie jej prowadzenia oraz panowania dynastii, matka również dała wiele od siebie, lecz to nie wystarczy, żeby zrozumieć sztukę rządzenia państwem.

Mam swoje podejrzenia co do tak okrojonego wykształcenia, na jakie zgodził się król.

W komnacie rozlega się huk. Gwałtownie prostuję się, odwracając zdjęty grozą wzrok. Wracam do pomieszczenia.

Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to przewrócona toaletka i rozbite na kawałki lustro. Szkło wala się po całej podłodze, odbijając w okruchach blade światło dnia.

— An — słyszę zdławiony głos po lewej stronie.

Serce prawie mi zamiera, gdy dostrzegam w cieniu szafy Valo, ledwo utrzymującego się na nogach. Opiera się o ścianę mebla a wolną dłoń przyciska do lewego boku. Z trudem unosi głowę, patrząc na mnie. Jego wzrok jest tak niewyraźny i zamglony, dając znak, iż stoi u progu utraty świadomości.

Przytomnieję, rzucając się mu na ratunek.

— Valo! — krzyczę, przewieszając jego ramię przez głowę. — Na wszystkie Duchy, co ci się stało?

Pomagam mu dojść do łóżka. Jest dość ciężki, jak na tak szczupłego mężczyznę, ale robię co w mojej mocy, aby utrzymać go w pionie jeszcze przez chwilę. Zwisa na mnie niczym bezwładna lalka, choć wciąż słania, imitującym stopy, cieniem po posadzce. Pochylam się, układając go na poduszce. Wydaje z siebie głośny jęk, gwałtownie szarpiąc tors do przodu.

Odsuwam powoli rękę od obrażenia. Szeroka dziura wylewa z jego boku czarną maź o konsystencji gęstszej niż krew. Valo cierpi, zaciska zęby najmocniej jak tylko może. Z czoła skapują mu duże krople potu, sklejając włosy u nasady. Odsuwam czarny płaszcz, okrążając uraz dwoma palcami. Wychudzony, kościsty tors trzęsie się pod wpływem bólu. Obawiam się, że nie wytrzyma zbyt długo.

Rana jest okrągła i głęboka. Jakby zadał ją sztylet, ale nie tłumaczy to jej idealnej owalności oraz rozmiarów.

— Wytrzymaj, zaraz ci pomogę — uspokajam go, powstrzymując torsję.

— Pamiętasz technikę, prawda? — jęczy słabo, wyciskając resztki sił ze strun głosowych.

— Tak — zapewniam go bez zawahania.

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz