27.

41 21 0
                                    

Anelma

Po schowaniu znalezionych dokumentów w księgę technik magii śniegu oraz zabraniu płaszcza, który Sofia przyniosła, zgodnie z obietnicą, znajduję w głebi jednej z szuflad komody sakiewkę z pięniędzmi na czarna godzinę i wymykam się z komnaty. Dziwi mnie trochę, że prosta służąca nosi strój z tak pięknie wyszytymi czarnymi nićmi falistymi wzorami przy szwach. Prawie ich nie widać na brunatnej skórze renifera. Kaptur natomiast ściśle przylega do mojej głowy, ale przynajmniej skrzętnie ukrywa twarz. Nie wyróżniam się jednak zbytnio strojem, a przynajmniej nikt nie zwraca na mnie uwagi. Każdy zdaje się mylić mnie ze zwykłą służką, ponieważ nie widzę by ktoś kłaniał się albo mnie tytułował, gdy przemierzam korytarz za korytarzem. Dobrze wtapiam się w tło przechodząc pomiędzy innymi ludźmi pracującymi w pałacu.

W pewnej chwili zaczynam nawet dziękować ojcu za ten ślub. Wir przygotowań skutecznie obniża zarówno czujność jego, jak i podwładnych. Nigdy wcześniej nie udałoby mi się wymknąć niepostrzerzenie z pałacu. Teraz jednak, gdy służba jest pogrążona w gorączkowych pracach, w całym tym zamieszaniu znalazła się dla mnie nadzieja. Wreszcie zobaczę swoich poddanych. Po latach izolacji w końcu wejdę między zwykłych ludzi. Już zapomniałam, jakie to uczucie.

Jednak muszę pamiętać, że nie jadę do Mirpene — stolicy Taivasu — na krótką wycieczkę, ale żeby sprawdzić poziom życia swoich poddanych. Przy okazji może zdołam zamienić kilka słów z ludźmi i wydobyć niezbite dowody potwierdzające ich słowa. Interesują mnie przede wszystkim towary sprzedawane na rynku — ile z nich mogłabym zaliczyć do rodzimego przemysłu, a ile do importu. Z pewnością powinnam zajrzeć również do tartaku za miastem. Pałacowa kotłownia może mieć polana z różnych źródeł, a tylko drwale będą w stanie powiedzieć, czy drzewo taivańskiego pochodzenia wciąż pozostaje najwyższej jakości. Ja nie wierzę w jakąkolwiek chorobę drzew, ale inni będą potrzebować dowodu.

Schodzę na najniższe piętra. Tam odnajduję drzwi w ciemnym korytarzu, który prowadził do kuchni. Wychodzę przez nie i pierwsze, co mnie dezorientuje to promienie słońca uderzające prosto w moje oczy oraz smród zgniłych warzyw i owoców. Najwyraźniej czekały na stosie w kącie, aż ktoś je uprzątnie. Wzdrygam się, zaciskam palce na nosie i idę przed siebie.

Dzisiejszy dzień jest wyjątkowo ciepły, wręcz upalny. Wystarczy kilka chwil na powietrzu, abym zaczęła pocić się pod warstwami ubrań. Taka temperatura w Taivasie, w maju to prawdziwa rzadkość.

Przyciskam plecy do niskiego muru, za którym znajduje się stajnia. Wychylam się zza niego, obserwując kowali oraz stajennych, pochłoniętych pracą przy koniach i boksach. Na szczęście nie kręci się tam żaden arystokrata. Wychodzę więc z ukrycia.

Przekraczam próg wyjazdowy ze stajni, stukocząc niewielkimi obcasami po kamieniach, którymi wyłożona jest podłoga. Naciągam kaptur na twarz jeszcze bardziej, upewniając się, że nikt mnie nie rozpozna.

— W czymś mogę pomóc? — odzywa się potężny głos za mną.

Instynktownie się kulę, błądząc wystraszonym spojrzeniem po ściółce i wszystkich koniach, stojących w boksach po obu stronach budynku.

— Eee.. Tak ... Ehem! Tak. — Odwracam się, obniżając nieco ton. Nie podnoszę głowy, aby twarz pozostała w cieniu kaptura. — Potrzebuję konia.

Subtelnie unoszę wzrok. Twarz stajennego nie wygląda strasznie, w przeciwieństwie do jego głosu. Jest to mężczyzna w średnim wieku o wyraźnych kościach policzkowych i bliźnie po prawej stronie czoła. Stoi wyprostowany, w jednej dłoni trzymając widły, a drugą opierając na biodrze.

— Gdzie się wybierasz? — pyta bezceremonialnie, wyraźnie zaintrygowany moją osobą. — Chyba nigdy cię tu jeszcze nie widziałem.

Gdy lekko pochyla się w moją stronę, cofam się o krok i spuszczam delikatnie głowę. Zaciskam dłonie na plecach. Szron biegnie wzdłuż nich, aż po same paznokcie.

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz