28.

45 20 0
                                    

Anelma

Polecam woźnicy, żeby zjechał w najbliższy zaułek. Nie chcę wzbudzać niezdrowej sensacji. Tym bardziej, że parę osób zdążyło już obrócić się w momencie, gdy podniosłam głos. Mężczyzna w średnim wieku, choć zdezorientowany, posłusznie prowadzi konia pomiędzy dwa domostwa. Biorę lejce własnego ogiera, prowadząc go za sobą.

Wchodząc w zaułek, płoszę jakiegoś kota. Zwierzę najeża sierść i z panicznym miauknięciem czmycha na ulicę. Czuję swąd wyrzuconych śmieci. W kącie pod murkiem, który kończył ciemną alejkę, stoją trzy beczki, po brzegi wypełnione odpadami, nad którymi całymi stadami latają muchy.

Woźnica zeskakuje z kozła, rzucają wodze na furmankę. Podchodzi do mnie prędko. Jego szare oczy zdradzają zaskoczenie i zmieszanie. Nie rozumie lub udaje, że nie wie, dlaczego go zatrzymałam. Zsuwam poły płaszcza bardziej na piersi, ukrywając pod ciemnym materiałem całe ciało.

— Co się dzieje? — pyta. — Dlaczego mnie zatrzymałaś?

— Co pan przewozi? — odpowiadam wyniośle pytaniem na pytanie.

— Skóry reniferów, nie widać? — rzuca opryskliwie, opierając się o bok wozu.

— I co jeszcze? — dociekam, zbliżając się do niego.

— Tylko to. O co ci chodzi?

— Radzę ostrożniej dobierać słowa.

— Tak? A jeśli tego nie zrobię, to co?

Nie mam czasu na przepychanki słowne. Jeżeli nie zamierza współpracować ze mną, sama wyciągnę od niego prawdę. Zbyt długo znosiłam już kłótnie i docinki ojca i brata, żeby teraz poddać się jakiemuś bezczelnemu mieszczaninowi.

Lewą ręką przyciskam połę płaszcza do brzucha, a prawą chwytam za brzeg wozu. Wskakuję na niego, po czym zamaszystym ruchem odrzucam kilka skór.

Dobrze myślałam. Futro reniferów jest jedynie przykrywką dla o wiele cenniejszych materiałów. Śnieżnobiałe tkaniny oraz wielobarwne sukna. Odsuwam kolejne futra, znajdując całe palety zagranicznych materiałów. Rozpoznaję jedynie jedwab. Reszta jest mi kompletnie obca. Niektóre mają bardzo miękką i śliską strukturę, inne są szorstkie, a jeszcze inne niezwykle elastyczne.

Poza nimi na wozie znajduje się też, pokaźnych rozmiarów, drewniana skrzynia.

— Co ty wyprawiasz, na miłość Duchów!? — krzyczy zszokowany woźnica.

Nie reaguję na jego słowa. Odpinam kufer, unosząc wieko na oścież. Odskakuję, wydając urwany jęk. Oczy wypchanej głowy renifera wpatrują się we mnie, jakby błagały o życie, choć brak im już błysku.

Biedne stworzenie skończy jako ozdoba na ścianie ku uciesze jakiegoś człowieka bez sumienia. Oczywiście śmierć tych zwierząt jest złem koniecznym. Bez ich futra, skór i mięsa wielu ludzi by nie przetrwało. Chociażby lud Revontuli, na którego czele miałam wkrótce stanąć wraz z Ivonem. Jednak wykorzystywać głowy tych stworzeń jako trofeum i bez końca patrzeć na ich martwe spojrzenia jest po prostu obrzydliwe.

— To nie jest widok dla takiej słabej istotki jak ty — komentuje mężczyzna już nieco łagodniej, ale też bardziej uszczypliwie.

Otrząsam się. Sam jego głos jest dla mnie wystarczającym bodźcem, sprowadzającym mnie na ziemię.

Marszczę czoło, podchodząc z powrotem do kufra. Chwytam za rogi renifera. Łeb jest ciężki jak diabli. Ledwo udaje mi się go wyciągnąć na wóz. Odkładam go z hukiem na deski, dysząc po cichu ze zmęczenia.

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz