45.

44 21 1
                                    

Anelma

— Ivonie, czekaj, dość! — krzyczę, jednocześnie śmiejąc się do rozpuku.

Ivo stawia mnie znów na podłodze. Nie mogę się go puścić, gdyż istnieje zbyt wielkie ryzyko, że chwilę po tym twardo upadnę. Próbuję odnaleźć oddech, opierając czoło na jego piersi. Cały świat wiruje mi przed oczami, jakby znajdowała się na karuzeli. Co za dzikie przeżycia.

— Co, zmęczyłaś się? — pyta zawadiacko.

— Już dłużej nie dam rady — dyszę. — Potrzebuję przerwy.

Po zwycięskim obaleniu Olaviego, wszystkich ogarnęła jakaś nieposkromiona euforia. Wino leje się wodospadami, goście tańczą jakby jutro nigdy miało nie nadejść. Niesamowita odmiana. Mam wrażenie, że w przeciągu jednej godziny pałac stał się najszczęśliwszym, najżywszym miejscem w całej Kervenii. To wszystko jest jak sen.

Niestety, nieprzyzwyczajona do szampańskiej zabawy nie jestem w stanie aż tyle znieść. Po trzecim żywiołowym tańcu z Ivonem z rzędu jestem praktycznie na skraju wytrzymałości. Nie jest to jednak wycieńczenie, którego zawsze doznawałam — okraszone furią i smutkiem. Nigdy dotąd nie bawiłam się jeszcze tak dobrze, lecz wszystko ma pewne granice.

— Może pójdziemy się przewietrzyć? — proponuje Ivo.

— Tak, dobry pomysł — rzucam, powoli podnosząc głowę. — Inaczej będziesz mnie stąd wynosił na rękach.

— Nie mam nic przeciwko temu — wzrusza ramionami.

— Nie wyobrażaj sobie za wiele — karcę go żartobliwie.

Gestem głowy daje znak, abyśmy opuścili salę, choć na chwilę. Ivo podaje mi ramię, które z wdzięcznością przyjmuję. Spokojnym krokiem oddalamy się od gości, próbując nie zwracać uwagi pozostałych.

Zabawne byłoby, gdyby naprawdę się nam udało. Jedyna kobieta na balu ubrana w śnieżnobiałą suknię, chcąc nie chcąc, przykuwa wzrok zebranych. Książę Torkel, kierujący się w naszą stronę jest tego doskonałym przykładem. W ręku trzyma napełniony kieliszek wina, choć widać, że powinien dziś już trochę przyhamować. Zatacza się na boki, przypominając napęczniałą wańkę - wstańkę. Nie upada, choć już niewiele dzieli go od podłogi.

— Wasze Wysokości — czka, poprawiając koronkową chustę pod szyją. Próbuje się pokłonić, ale Ivo w ostatniej chwili łapie go za łokcie, by nie stracił równowagi. — Wybaczśe mi moją chwilową niedysposysje ... aleś po prostu nie mogłem odmówić moim tofaszyszom ... w tak wasznym dla nas szyskich dniu!

Zbieram siły, aby tylko stłumić śmiech. Ściągam usta w wąską linię.

— Niezmiernie cieszymy się, że tak żywiołowo przyjęliście wiadomość o abdykacji króla — odpowiadam.

— Już dawno poniniśmy przesistawić się tyranowi Olaviemu — bełkocze. — Tylko poczszeba nam było ... przywódcy! Nie zgszeszę, jeśli powiesiałbym, że po sjenoczeniu ... WAS wisiałbym na tronie!

— Torkel, ty stary durniu, gdzie to się szwendasz!? — głos księcia Saula przekrzykuje muzykę.

Jest w niewiele lepszym stanie od księcia Helotty, choć alkohol sprawił, że wykształcił u siebie jakiś nieznany rodzaj akcentu, niezwykle twardego i ostrego. Sprawia niemal fizyczny ból w moim gardle. Władca Ilty spogląda na nas przeszklonymi oczami spod przekrzywionych binokli. Sztywnieję z niepokoju, gdy Saul gwałtownie się prostuje, dumnie unosząc głowę i chwytając za poły granatowego fraka.

— Wasze Wysokości — mówi, wykonując lekki skłon. Przynajmniej jego nie trzeba ratować przed nim samym. W miarę trzyma się na nogach. — Jestem niezmiernie wdzięczny za wasze oddanie sprawie całej Kervenii. Następne pokolenia wam tego nie zapomną. Szczerozłotymi zgłoskami wypiszą wasze nazwiska w kronikach! Wasze i księcia Nilisa!

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz