7.

70 40 0
                                    

Anelma

Nie wypiłam przecież aż tak dużo. Zaledwie łyk wina. Szampana nie dotknęłam się w ogóle. Moja głowa twierdzi jednak inaczej.

Gdy zasłony w komnacie zostają rozsunięte, promienie słońca działają na mój umysł niczym podpalona strzała. W mgnieniu oka przewracam się na drugi bok, łapiąc dłonią za skroń. Masuje ją palcami, próbując choć trochę zminimalizować cierpienie. Wciskam twarz w poduszkę, chcąc odciąć się od nieznośnego blasku, który zdążył zalać już całe pomieszczenie.

— Zasłońcie to! — jęczę w satynową poszwę. — Jeszcze pół godziny!

— Wstawaj leniu! — słyszę pośpieszny ton Valo, który zbliża się do mnie z każdą następną sylabą. — Nie masz czasu na wylegiwanie się.

— Nie możesz spać, czy co? — mruczę z przymkniętymi oczami.

Wzdrygam się gwałtownie, kiedy jego ręce dotykają mojego ramienia. Valo zaczyna rytmicznie naciskać na moje ciało, uniemożliwiając mi powrót w spokojny, piękny sen.

— An, zaraz przyjdzie tu twój ojciec! — oznajmia, a jego głos przeistacza się w zdesperowany, ponaglający krzyk.

— Nie żartuj sobie — syczę. —Wystarczy mi wrażeń na jeden wieczór.

— An, ja nie żartuję. — Jego próby postawienia mnie na nogi są coraz bardziej agresywne. Szarpie mną, jak szmacianą lalką. — An, wstań! Szybko!

— Do diabła, Valo! — Energicznie podrywam się do siadu.

Niestety, spóźniłam się. Nie zdążyłam nawet uchwycić momentu, gdy zniknął w pierwszym lepszym mroczniejszym miejscu pomieszczenia. Zdenerwowana, głośno wypuszczam powietrze z płuc. Zaczesuję włosy do tyłu, aby nie przesłaniały mi widoku. Oczy jeszcze bronią się przed światłem, chowając się kurczowo za powiekami. Przecieram je ręką.

Słyszę dźwięk naciskanej klamki. Mimowolnie mój wzrok podążą za odgłosem i spogląda na drzwi. Nie jestem w stanie nawet ściągnąć z siebie kołdry i założyć szlafroka, kiedy w progu staje sam król.

Rozszerzam oczy. Nie wiem czy jest to oznaka zaskoczenia, czy też palącego od środka wstydu.

Ojciec rzadko kiedy odwiedza moją komnatę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio poświęcił mi choć odrobine swojego cennego czasu. Akurat w tym ważnym momencie, kiedy muszę być kompletnie nieprzygotowana. Wolę nawet nie myśleć, jak wielki harmider wzbudziłam w myślach króla. Pogarda, dezaprobata, rozczarowanie, gniew. Jeden wielki miszmasz negatywnych emocji. Jego wzrok zdradza jedynie jego podenerwowanie. Czekam tylko, aż pokręci głową i wypuści nosem powietrze.

Nie robi tego. Wciąż stoi w drzwiach, trzymając rękę na klamce, jakby chciał zaraz się ulotnić.

Zdaję sobie sprawę, że wyglądam o wiele gorzej, niż każdego poranka. Potargane włosy z ozdobami, rozmazany makijaż oraz pogięta suknia balowa z zeszłego wieczoru. Zapewne mój widok przywodził na myśl obraz nędzy i rozpaczy.

— Witaj, ojcze — mówię wyrywnie, gdyż nie mogę znieść już jego wzroku na sobie ani tej morderczej ciszy.

Król bierze tylko kolejny wdech, prostując plecy. Chowa za nimi wolną dłoń, aby wyglądać dostojnie.

— Ja i twój brat oczekujemy cię na śniadaniu za dwadzieścia minut — oznajmia beznamiętnie. — Musimy omówić pewne sprawy.

Mrugam, obruszając się lekko ze zdziwieniem. Nie jedliśmy razem od śmierci matki. Istotnie, tematy, które chcą ze mną omówić są wagi państwowej.

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz