Epilog

62 20 1
                                    

Anelma

Ćwierkanie ptaków. Śpiewają donośnie przy oknie, napawając mnie spokojem i błogością. Czuję na powiekach ciepłe promienie słońca, łaskoczące moją skórę.

Otwieram leniwie oczy, przyzwyczajając je do światła. Do pomieszczenie wpada orzeźwiające, choć chłodne, poranne powietrze. Przełykam ślinę, nawilżając wysuszone, obolałe gardło. Chciwie łapię w płuca powiew wiatru. Głęboki wdech pozwala mi lepiej się rozbudzić.

Jestem w swojej komnacie. Leżę we własnym łóżku, przykryta kołdrą po samą szyję. Pod wygodną pościelą jest mi bardzo ciepło. Na pewno prędko nie opuszczę tych bram raju.

Lustro przy toaletce naprzeciwko mnie odbija słoneczny blask o gładką, szklana powierzchnię. Wiatr, wpadający przez otwarte drzwi balkonowe, powiewa jasnymi zasłonami. Ta cisza, przerywana co jakiś czas ćwierkaniem ptaków, jest taka cudowna. Wiem, że nic ani nikt mi nie zagraża.

Obracam leniwie głowę w prawo. Moje oczy rozszerzają się ze zdziwienia, gdy dostrzegam na drugiej poduszce, tuż obok mnie, Valo. On także został szczelnie okryty. Jego twarz jest taka spokojna, pogrążona w głębokim śnie. Nie mam serca go budzić.

Na jego zapadniętym policzku, tuż pod ostrą kością, dostrzegam niewielkie zadrapanie. Nie, to bardziej przypomina otarcie. Poruszam dłonią w jego stronę.

Palący ból paraliżuje mnie jednak przed wykonaniem ruchu. Skóra jest niezwykle wrażliwa na najmniejsze drgnięcie, pobudzając do działania wszystkie impulsy. Tysiące komórek, czuje każdą z osobna. Poparzyłam się?

Wyciągam lewą rękę spod kołdry, która bezwładnie opada na pościel. Bandaż okrywa ją od palców po same łokcie. Ledwo mogę nią ruszać, jest cała okręcona opatrunkiem. Pod nim chyba zadomowiła się kolonia mrówek. Biegają po skórze w tą i z powrotem, a ja nie mogę się nawet podrapać. Druga kończyna musi być w takim samym stanie, gdyż jej palce również są blokowane przez sztywny materiał.

Już sobie przypominam. To skutek odmrożenia, którego nabawiłam się podczas utrzymywania bariery nad miastem i pałacem.

Odwracam się w stronę Valo.

— Nic ci nie jest? — pytam. Nie mogę czekać, muszę wiedzieć, że z tego wyjdzie. Moje serce obrasta w niepokój. — Valo, proszę, odezwij się.

— Na razie cię nie usłyszy — odpowiada za niego kobiecy głos.

Oczy wodzą za ruchem drzwi od łazienki. Inga domyka je, spoglądając na niego ze smutkiem. Jest przebrana w strój służki. Nie wiem, dlaczego, ale nagle obok niej powraca do mnie w myślach Sofia. W odmętach pamięci widzę, jak obie krzątają się po komnacie, próbując jak najszybciej i najstaranniej przygotować mnie do wyjścia.

Dwie łzy spływają mi po policzkach. Pozostałości po spokojnym śnie.

— Nilis dość mocno go poharatał — wyjaśnia Inga, siadając przy nim. Przykłada wierzch dłoni do jego czoła, sprawdzając temperaturę. — Gorączka mu spadła. To dobrze.

— Długo spałam? — pytam.

— Pięć dni — odpowiada. — Potrzebowałaś solidnego wypoczynku. Znalazłam cię wycieńczoną i nieprzytomną przy nim. A w zasadzie to na nim.

Czuje, że policzki zaczynają mi się rumienić.

— Powiedz, czy nic mu nie będzie? — dociekam roztrzęsiona.

— Anemo, nie denerwuj się — radzi, odsuwając nieco kołdrę i poprawiając bandaż, okalający cały jego nagi tors. — Valo jest teraz pogrążony w głębokim śnie, ponieważ wykorzystał wielkie pokłady mocy. Regeneruje się i leczy rany. Przyjdzie czas, że się obudzi.

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz