22.

51 24 0
                                    

Anelma

Śnieżna kula jest prawdziwym majstersztykiem, nazywanym przez niektórych artystycznym nieładem. Z jednej strony gładka powierzchnia, z drugiej wyrastają sople lodu. Jeszcze gdzie indziej odnajduję chropowatość, a nawet śnieg, który lekko przyprósza część mojej rzeźby. Przymykam zmęczone już powieki, z każdym kolejnym opadnięciem coraz bardziej broniące się przed ponownym podniesieniem. Nawet ręce nie chcą już ze mną współpracować.

Taka nauka nie ma żadnego sensu. Po co próbować, skoro ledwo utrzymuję świadomość? Sen atakuje niemiłosiernie, poddaję się jego kojącym zaproszeniom. Tak bardzo chcę już odpocząć. Głowa mi ciąży. Na wspomnienie licznych, odurzających zapachów ze szklarni, wstrząsają mną torsje. Na Duchy, te lilie były tak duszące. Jak mam niby wytrzymać z nimi w rękach przez cały ślub? Chyba powinnam z nich zrezygnować.

Bezwładnie opadam na poduszkę, szukając po omacku szorstkich stron otwartej księgi. Przysuwam ją do siebie, zamykając leniwie. Nie mam siły odrzucać pościeli i wciskać zbioru pod materac. Chowam go pod poduszkę, powtarzając sobie, że jutro znów wróci na miejsce. Pstrykam palcami, słysząc rozprysk kulopodobnej rzeźby. Drobinki lodu opadają na moje biodro. Czuję je nawet przez koszulę nocną. Wnikają w materiał, lekko go mocząc.

Kula mogła wyjść idealna jedynie przy dużym opanowaniu i ogromnym skupieniu. Dziś niestety nie posiadam żadnej z tych cech. Dlatego mój twór wyszedł jak monstrualne ... coś. Różnorodna powierzchnia i rozmiar tylko potwierdziły niestabilność emocjonalną, która zawładnęła moim umysłem.

Dziś chcę już tylko spać. Nie zrobiłam przecież aż tak wiele, a czuję się bardziej senna niż po konnej przejażdżce z Ivonem.

Leniwie ciągnę tułów jeszcze raz do pionu, żeby naciągnąć na siebie kołdrę. Wsuwam rękę pod poduszkę, zamykając oczy.

Będąc już na wpół przytomna, słyszę, że ktoś wchodzi do mojej komnaty. Nie chcę by mnie to obchodziło, ale i tak otwieram oko. Przy kominku zauważam jedną ze swoich służek, podkładających drwa do ognia.

— Sofio, to ty? — mruczę.

Dziewczyna zamiera w bezruchu, lekko obracając głowę w moją stronę. Przez załzawiony wzrok nie dostrzegam jej twarzy. Wciąż pozostaje w pochyłej pozycji.

— Tak, Wasza Wysokość — potwierdza szeptem. Zdaje mi się, że ma troszkę zachrypnięty głos. — Wybacz mi, że cię niepokoję o tej porze. Już wychodzę.

— Dziękuję — rzucam, wtulając bardziej twarz w poszwę.

Opuszcza pomieszczenie tak szybko, jak się w nim pojawiła.

Chwilę później rozlega się kolejny hałas. Zrywam się z łóżka, niczym z rozżarzonych węgli. Silny podmuch zimnego, nocnego wiatru atakuje moje ramiona. Okrywam je dłońmi, kuląc się instynktownie. Podbiegam do drzwi balkonowych i łopotających na wietrze zasłon. Walczę przez chwilę z wichurą świszczącą w uszach, aż wreszcie odcinam się od niej, stanowczo zamykając balkon. Przekręcam kluczyk, ściągając brwi.

Co się dzisiaj dzieje?

Z wystraszonym sercem na dłoni, ciężko opieram plecy o ramę przeszklonego wejścia.

Niespodzianek jednak następuje ciąg dalszy.

Smukły ptak o jasnym upierzeniu przygląda się mi badawczo, siedząc na oparciu krzesła. Mebel niepewnie chybocze się pod jego ciężarem. Zwierzę co chwilę unosi zgięte skrzydła, by zachować równowagę. W dziobie trzyma kopertę. Zbliżam się do niego ostrożnie, choć ciekawość i strach rozsadzają mnie od wewnątrz.

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz