10.

72 34 0
                                    

Valo

Koślawym krokiem podchodzę do najbliższego drzewa. Rany, choć zaleczone, wciąż niemiłosiernie dają o sobie znać. Żołądkiem wstrząsają tak silne torsje, że brzuch ciągnie mnie w dół, niczym kamień u szyi. Przełykam ślinę i oddycham głęboko, żeby tylko zatrzymać w sobie to, co powinno tam zostać. Kurczowo przyciskam dłoń do boku. Skórę brudzi gęsta, czarna krew. Opieram się plecami o pień. Nogi tracą siłę, próbując zbuntować się i stanąć, lecz nie pozwalam im.

Nie spodziewałem się, że w tym pałacu może być aż tak niebezpiecznie. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że zostawiłem tam Anelmę, ale póki jest nieświadoma, istnieje możliwość, że uda jej się wyjechać do Revontuli w spokoju. Niech wyjdzie za Ivona możliwie jak najszybciej. Niech odetnie się od Taivasu. Niech zapomni o tym miejscu.

Istnieje zbyt wielka szansa na niepowodzenie. W przeciwnym razie zabrałbym ją stamtąd razem ze mną. Niestety, jej zdolności pozostawiają zbyt wiele do życzenia. Strażnicy nie zaakceptują Następcy z takim brakiem umiejętności. Bez kontroli energii jest niczym. Wybłaganie ich o schronienie dla niej to w tym momencie wszystko, co mogę jej ofiarować.

Dostanie się tam. Musi się tam dostać. Nie zostawię jej samej z wiszącą nad nią groźbą śmierci. Moi pobratymcy są okrutni, ale na pewno bardziej skłonni do rozmów niż mój napastnik.

— No i się doigrałeś — słyszę szyderczy głos. Nie, proszę, nie w tym momencie. — Warto było?

Zaciskam usta w wąską linię. Powietrze z trudem wydostaje się przez mój nos. Opieram głowę o pień, po czym przekręcam ją w prawo.

Ten błysk zwycięstwa w jej zimnych oczach; on boli bardziej niż zadana mi rana. Dis zdaje się lśnić jeszcze jaśniej niż zeszłej nocy. Możliwe, że ostrość światła, którym emanuje, zależy od jej nastroju. Bez wątpienia teraz jest w siódmym niebie. Stoi przed rannym zwierzęciem. Dopięła swego i może napawać się żałosnym „wcieleniem diabła", za którego mnie uważa.

Ciągnę się do pionu, próbując zachować prostą postawę. Czuję mięśnie brzucha, uparcie starające się zmusić mnie do pochylenia sylwetki.

Nie chcę słuchać ciała. Nie dam jej satysfakcji. Mam jeszcze swoją godność.

— Nie masz przypadkiem jakiejś zorzy, którą powinnaś rozesłać po niebie? — pytam ironicznie, patrząc na nią z przekąsem. — Wypełniaj swoje obowiązki, zamiast tracić czas na dziecinne dokuczanie innym.

— Nie mów mi co powinnam, a czego nie powinnam robić — odpyskuje mi, krzyżując ręce na piersi. Przestępuje z nogi na nogę, obnażając jedną z nich aż do biodra. Jej suknia jak zawsze ma zbyt duże wycięcia po obu stronach. — Ty masz swoją pracę, ja mam swoją.

— Od kiedy to Strażniczka Zorzy Polarnej zajmuje się kopaniem leżącego? — parskam, podchodząc do niej. — Swoje zrobiłaś, więc idź do diabła.

Dis zaczyna szyderczo się śmiać, gdy ją mijam. Co za bezczelna dziewucha.

— Przecież właśnie z nim rozmawiam — cedzi zawziętym, złośliwym tonem. — Nie bądź taki wyniosły, Valo. Sam jesteś sobie winien. Wszystko przez miłość do jakiejś niby Iskry trzeciej kategorii.

Zaciskam zęby za tyle mocno, by ból szczęki skutecznie zamaskował palący bok. Włosy spadają mi na czoło. Zamaszystym ruchem zagarniam je do tyłu.

— Mówił ci już ktoś, że zachowujesz się jak rasowa suka? — pytam ostro. Żałuję, że nie mogę zrobić tego z większą siłą.

— Częściej niż ci się zdaje — pyskuje, przypatrując się końcówkom krótkiego warkocza, który spoczywa na jej ramieniu. — Nazwałabym cię głupcem, ale zdaje się, że poszedłeś już po rozum do głowy.

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz