Valo
Strażnicy pochowali się we własnych kwaterach, w których pozostawali już jakiś czas. Nie potrafię określić, jak długo trwa nasza przerwa w obradach, lecz każda kolejna chwila w samotności jest dla mnie niewysłowioną torturą.
Serce łomocze mi w piersi, gotowe wyskoczyć przez gardło i zabrać ze sobą wszelkie obawy. Nie potrafię się uspokoić. Nic nie idzie po mojej myśli. Strażnicy Żywiołów kłócą się między sobą, zdania są podzielone. Zdawałem sobie sprawę, iż to nie będzie łatwa debata, lecz dopiero teraz odczuwam negatywne skutki obezwładniającej niepewności.
Krążę nerwowo po naprawdę maleńkim pomieszczeniu. Ciemne, zimne ściany otaczają mnie z czterech stron, nie dając jednak w swoim zaciszu pożądanego ukojenia. Nie nasuwają także żadnego rozwiązania. Zwykle w mrocznych miejscach o wiele łatwiej zatracam się w błogości, lecz teraz jest inaczej. Bez różnicy, czy stoję w promieniach słońca czy ukrywam się w cieniu, żadne z nich nie zmniejsza poczucia bezradności. Jedynym źródłem światła jest rozdzielone na dwoje okno, zbyt wąskie, żeby wysunąć przez nie głowę. Dostrzegam w oddali własny wodospad, opływający w mętną, ciemną wodę. Jego barwa tak bardzo kontrastuje z sąsiednim, lśniącym w blasku dnia, statecznym źródłem mocy Alexandra.
Lód i mrok. Zestawienie dwóch sił, tak do siebie podobnych, tak idealnie koegzystujących ze sobą. Pomimo tylu cech, które ze sobą dzielą — chłód, strach, sen, niebezpieczeństwo — nigdy nie zdołałem do końca pojąć, dlaczego straciłem aż cztery Iskry. Nikomu przede mną nigdy się to nie zdarzyło. Wszystkie starałem się przecież chronić, prowadzić w dobrą stronę ku przyszłości. Dawałem z siebie wszystko, ofiarowałem im całą uwagę. Więc dlaczego, do diabła?
Co jest ze mną nie tak? Czy problem tych niewiarygodnie bolesnych błędów tkwi właśnie we mnie?
Co z Alexandrem jest nie tak, skoro godził się, abym kierował kolejne, niewinne dziecko w objęcia śmierci?
Jaki miał w tym cel?
Są to pytania, które pozostawały dla mnie zagadką już od kilku stuleci. Chowały się w zakamarkach umysłu, by w najmniej odpowiedniej chwili uderzać ze zdwojoną siłą i wpędzać mnie w odmęty bezradności. Tracę w nich część siebie. Nie jestem na tyle silny, by znosić porażkę za porażką. Tylko socjopata byłby w stanie żyć po stratach niewinnych istnień bez cienia wyrzutów sumienia.
— Valo? — rozlega się żeński głos, dobiegający z drugiego końca pokoju.
Obracam się, krzyżując ręce na piersi. Wolałbym, aby nikt mi teraz nie przeszkadzał. Mimo silnej samokontroli, gdzieś wewnątrz mnie nadal pozostają ostre odłamki słów Abigail. To one podjudzają moją mroczną energię do działania. Muszę się przez pewien czas pilnować, aby nie zamienić tego zgromadzenia w koszmar. Rozwścieczone cienie są w stanie zniszczyć wszystko na swojej drodze.
Omal nie tracę równowagi, gdy orientuję się, kto miał czelność postawić stopę w mojej bezpiecznej przestrzeni.
Rude fale loków, ozdobione niedbale liśćmi, spływają po smukłych ramionach Strażniczki Gór. Przenikliwe, błękitne oczy, będące w stanie przejrzeć całą duszę i wywlec na wierzch każdą wadę oraz kłamstwo. Stanowczy ruch kobiecej dłoni, odrzucający brzeg białej sukni, który przeszkadza w swobodnym stawianiu kroków. Wirtuozeria kontrolowanej mowy ciała.
Abigail taksuje mnie chłodnym, zdystansowanym spojrzeniem.
Pozwoliłem sobie na chwilę załamania w jej obecności. Muszę teraz naprawić ten błąd i odzyskać dobre imię opanowanego, dostojnego Strażnika Cienia. Utrata kontroli w oczach pozostałych członków Bractwa jest nie do zniesienia. Lepiej zachowywać kamienną, niewzruszoną twarz, niż znosić ich, często brutalny i pogardliwy, wzrok. Samokontrola to ważny priorytet w naszych kręgach. Często zależą od niej losy nie tylko naszej godności, ale też żywiołu, a nawet świata.
CZYTASZ
Iskra Zimy [✔]
FantasyKrólestwo, od którego jestem odcięta. Rodzina, dla której jestem nikim. Demony przeszłości, które powracają, by już nigdy nie odejść. Cień, będący jedyną osobą, której ufam. I na koniec chłód, uporczywie próbujący wydostać się z moich rąk. Ten...