13.

59 29 0
                                    

Valo

Srebrna tarcza księżyca rzuca na mnie swój chłodny blask, przypominając mi, abym nie zamykał oczu. Moje osłabione ciało prosi o jeszcze chwilę odpoczynku, powieki próbują wpędzić mnie w kojący, spokojny sen. Nie mam jednak czasu.

Leczyłem ranę przez cały dzień. Nie odzyskałem jeszcze pełni sił, ale i tak czuję się o niebo lepiej, niż zeszłego południa. Nie mogę jednak zwlekać już dłużej, ponieważ dostrzegam gołym okiem skutki mojej niedyspozycji.

Dzisiejsza noc jest zbyt jasna. Za mało cienia dostarczam światu. Srebrne światło przedziera się przez najciaśniejsze gąszcze i najbardziej mroczne zakamarki. Jest to tak samo uciążliwe dla natury. Zdezorientowane zwierzęta błądzą po okolicy, nie wiedząc, czy powinny ułożyć się już do snu. Są osowiałe i mniej czujne. Ptaki przelatują z gałęzi na gałąź, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.

Moje cienie kręcą się w pobliżu. Wyczuwam ich obecność, gdy przeskakują z jednego pnia na drugi, próbując skryć zmęczoną dniem przyrodę w odmętach mroku nocy.

Powinienem je pochwalić, choć robię to bardzo rzadko. W tym stanie nie dałbym rady rozesłać ciemności w pojedynkę. One chronią mnie i dają z siebie pełnię mocy. Ja z kolei pełnię rolę ich opiekuna i przewodnika. Potrzebują mnie. Tak samo, jak i ja potrzebuję ich. Gdyby nie one, osnowa nocna prawdopodobnie w ogóle by dziś nie nadeszła.

Czuję, jak jeden z cieni wkrada się pod moją rękę i, w zmaterializowanej formie, kładzie swój trójkątny łebek na moich kolanach, niczym wierny pies. Poklepuję go po zimnej skórze, posyłając lekki uśmiech. Małe rogi wbijają mi się w przedramię.

— Czas ruszać — wzdycham, unosząc głowę w stronę księżyca. — Pracujcie dalej.

Wspieram dłoni o pień solidnego świerku, ciągnąc się do pionu. Wciąż trzymam jedną rękę przy obolałym boku. Krew przestała sączyć się już dawno, ale zabliźniona rana wciąż niemiłosiernie uwiera. Aż dziw bierze, że jedna Iskra potrafiła doprowadzić mnie do takiego osłabienia. Przecież Spadkobiercy zazwyczaj byli słabsi niż Strażnicy.

Więc dlaczego?

Zamykam oczy, rozkładając dłonie na boki. Biorę głęboki wdech, pozwalając by moc swobodnie wypływała z mojego ciała. Na przemian czuję zimno i ciepło, rozchodzące się po żyłach. Chłodne pęta cieni powolnie otaczają mnie, powodując pewien dyskomfort. Zaczynam odczuwać brak przestrzeni, zdaję sobie sprawę, że ramiona mroku zaciskają się na mnie, odcinając drogę ucieczki. Kolana powoli miękną, gdy ziemia mnie zasysa. Lekko drygam, pozbawiony gruntu pod stopami. Choć wiedziałem, że w rzeczywistości nie spadam, że to wszystko to tylko imaginacja umysłu i kontroluję swoje ruchy, zawsze budziła się obawa o upadek w nicość.

Sunę coraz bardziej w dół. Przyjemny, rześki powiew stopniowo daje upust dusznemu, stojącemu powietrzu.

Unoszę powieki, oddychając z ulga. Nawet osłabiony stan nie przeszkodził mi przenieść się do Bractwa. Podziemny tunel wita mnie spuszczonymi, lśniącymi purpurowym światłem, kryształami. Przypominają kotary, za którymi czeka mnie cel tej wizyty. Przechodzę przez nie, delikatnie odsuwając je od siebie. Uderzając o siebie, wydobywają dźwięk, przypominający dzwonki.

— Valo? — pyta tajemniczy głos za mną.

Gwałtownie się odwracam, prawie że podskakując w miejscu. Ten ton brzmiał jak zza grobu.

Młody chłopak patrzy na mnie niewzruszonymi, piwnymi oczami, doszukując się odpowiedzi na stawiane w głowie pytania. Jego śniada cera jest idealnym tłem dla odbijających się w niej przebłysków kryształów. Gładkie rysy twarzy nie oszpeca ani jedna niedoskonałość. Wygląda, jak cholernie perfekcyjny, żywy obraz. Gdyby ktoś po raz pierwszy zobaczył nas razem, z marszu powiedziałby, że jestem od niego starszy. Fizycznie byłem już dojrzałym mężczyzną, przy czym on zaledwie dwudziestoletnim młodzikiem. Niestety, jego staż Strażnika trwa o kilkadziesiąt wieków dłużej niż mój.

— Witaj, Alexandrze — mówię, kiwając lekko głową.

— Co cię tu sprowadza? — pyta bezceremonialnie, krzywiąc lekko spojrzenie. Opiera jedną dłoń o biodro. Jego oszroniony, niebieski mundur lśni od świateł kamieni szlachetnych. — Liczyłem, że gdy wreszcie wrócisz, przyprowadzisz ze sobą moją Następczynię, a tymczasem ...

Odchyla się subtelnie w prawo, szukając za moimi plecami pożądanej osoby. Wraca, obrzucając mnie rozczarowanym spojrzeniem i krzyżuje ręce.

— Przyprowadzę ją — odpowiadam. — Mogę się tym zająć nawet ...

— Nie, Valo, gdyby była gotowa, stałaby tu teraz razem z tobą — wzdycha z dezaprobatą, przestępując z nogi na nogę. Przeczesuje palcami rozwichrzoną, białą czuprynę, z której wypadają drobinki śniegu. — Musisz mieć jakiś konkretny powód, dla którego nie zabrałeś Iskry ze sobą.

Doszedł właśnie do momentu, w którym mam przedstawić mu swoją prośbę. Musi ją zrozumieć, jeżeli chce wreszcie dostać upragnionego Następcę. Mimo licznych obaw, pozostawiam kamienną twarz.

— Więc? — Alexander naciska na moją odpowiedź.

— Twoja Iskra wciąż doskonali się w swoich umiejętnościach — rzucam na poczekaniu. — Niestety, musiała zostać w domu z powodu paru nieplanowanych wydarzeń. Jednak, jeżeli tylko Bractwo wyrazi zgodę, przyprowadzę ją niezwłocznie.

Alexander potakuje co chwilę głową, choć według mnie jest to raczej szydercze kiwanie niż prawdziwe wyrażanie zrozumienia. Mija mnie, ostentacyjnie wymieniając ze mną spojrzenie. Ruszam za nim przez zimny, skalny tunel. Giętkich lian, ozdobionych kryształami, zaczyna ubywać.

— No to zacznij tłumaczyć mi jej niewygodne położenie — wzdycha, próbując powstrzymać zawiedziony błysk w oku. — Jak dużo już potrafi?

— Uzdrawia, tworzy broń oraz chmury śnieżne, obladza powierzchnie — zaczynam wymieniać. — W zasadzie opanowała już każdą technikę, jaką jej wyznaczyłeś.

— Kontroluje przepływ energii? — pyta niespodziewanie Alexander. Jego wzrok spada na mnie, niczym ciężki głaz.

— Cóż ... — pocieram nerwowo ramię — ... robi co tylko w jej mocy, aby ...

— W takim razie nie ma o czym mówić — przerywa mi Alex, unosząc dostojnie dłoń. — Jeżeli nie kontroluje mocy, nie przedostanie się do Bractwa. Nie zaliczy pierwszego testu i to będzie jej koniec. Nie przeżyje Przeniesienia ten, kto nie umie zrozumieć energii krążącej w jego żyłach. Zdaje się, że ty już dobrze to wiesz.

— Tak, wiem — zaciskam mocno zęby, byleby tylko z gardła nie wydostało się niekontrolowane warknięcie. — Ale przecież moglibyśmy spróbować ...

— ... przenieść ją tutaj? To byłoby nie w porządku wobec innych Iskier, które przekroczyły progi Bractwa przed nią i które dopiero je przekroczą.

Docieramy do potężnych, drewnianych drzwi. Alex chwyta za złotą klamkę, otwierając wrota no oścież. Wbrew ich ogromowi, nie są tak ciężkie, jak mogłoby się zdawać. Nie dla Strażnika.

— A czy to byłoby w porządku, gdyby twoja Następczyni zginęła? — wyrywam bez opamiętania. — Jej życie jest zagrożone. Zobacz, co dzieje się w jej otoczeniu.

Chwytam za połę płaszcza, zamaszystym ruchem odsuwając go. Obnażam nagą klatkę piersiową i bok. Alexander rozszerza nieznacznie oczy, gdy zauważa zabliźnioną, ciemną ranę, ciągnącą się od piersi aż po biodro.

— Kto ci to zrobił? — pyta.

— Rozumiesz już teraz? — warczę. — Anelma przebywa z Iskrą Światła, która ma już swoje lata, ale zdaje się, że nadal nie kontroluje energii. Nie wiem, czy ktoś się nią opiekuje. Musisz mi pomóc. W przeciwnym razie stracisz Spadkobiercę Zimy. Znowu.

Alex przenosi stanowczy wzrok na moją twarz.

— Zwołam pozostałych Strażników Natury, ale pamiętaj, że decyzja mimo wszystko nie zależy tylko ode mnie — przestrzega mnie. — Poza tym trzeba ustalić, kto zajął się tym drugim Spadkobiercą.

Kiwam głową bez wahania. Obaj przechodzimy przez próg. Na końcu tego tunelu dostrzegam oślepiające światło. Oby An wkrótce też było dane je ujrzeć. 

Iskra Zimy [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz