158. Wspomnień żal (Stucky)

1.3K 54 37
                                    

Opowiadanie inspirowane opkiem "PREY FOR US SINNERS" autorstwa  TAKEMYREMORSE

Gdy przeczytałam tamten cudowny utwór, zresztą polecony przez wspaniałą MyLoveStucky
poczułam, że potrzebuję napisać coś w podobnym stylu. Mam jednak nadzieję, że TAKEMYREMORSE nie weźmiesz mi tego za złe :*

Miłego czytania. Ja się poryczałam, pisząc ;) Wam też tego życzę ;)

************************************************

Gdy Sam wziął do ręki tarczę Steve'a, to zabolało. Zawsze wiedział, czuł, że nie jest jej godzien, godzien, by być kolejnym Kapitanem Ameryką, a pomimo to poczuł się tak, jakby jego najlepszy przyjaciel okazał się największym zdrajcą.
By nie musieć rozmawiać ani z nim, z człowiekiem, którego już nie znał, ani z nikim innym, ruszył szybko w stronę samochodu. Kiwnął jedynie głową zaskoczonemu Bannerowi i w sumie tyle go widzieli.
Steve. Bucky i Steve. Steve i Peggy. Tak, ta druga kombinacja wygrała. Przecież wiedział, że Rogers ją kochał. Mówił mu o tym. Zbyt często ją wspominał, gdy znów mieli czas tylko dla siebie. Więc czemu teraz serce albo jego resztki, tak bardzo bolały, a w oczach wzbierały łzy? Przecież powinien być na to gotowy. Pogodzić się z rzeczywistością. Wiedział, że Steve chce do niej wrócić. Ledwo widział przez łzy, które niczym kamienie spadały mu z rzęs, gdy parkował pod cmentarzem, a oddech rwał się od niepowstrzymanego szlochu. Usiadł na ławce i otwarł zeszyt. Kolejny z wielu, które zapisał. Teraz jednak słowa, które spłynęły na papier przepełnione były innym rodzajem bólu.
"Byłeś moją jedyną rodziną, gdy wszyscy mnie opuścili, a teraz nie mam już nikogo. Zostałem sam. Wszyscy odeszli. Nawet ty, choć przysięgałeś mi, że tak się nigdy nie stanie. Pamiętasz tamten dzień, Steve? Ja pamiętam...
Tylko że to ja pierwszy złamałem naszą obietnicę, prawda? To ja opuściłem cię. Dwa razy. Nawet nie chcę myśleć o tym, jak musiałeś się wtedy czuć, gdy spadałem w tamtą przepaść. Co czuła moja mała siostrzyczka, gdy przyniesiono jej wiadomość o mojej śmierci. Mam nadzieję, że pomimo wszystko zrobiłeś to ty.
Bo przecież umarłem, prawda? Wtedy w laboratorium Zoli w czasie niemieckiej niewoli. Kolejny raz, gdy przeżyłem upadek w Alpach. Umierałem za każdym razem, gdy wymazywali mi pamięć, w myślach krzycząc twoje imię. Ale zawsze, bez względu na to, ile dawek elektrowstrząsów mi fundowali, ja zawsze kochałem. Nie potrafili złamać mojego serca, Steve. Byłeś mi jedyną bliską osobą. To ty mną zawsze się opiekowałeś, choć twierdziłeś, że jest zupełnie na odwrót. Ale prawda jest taka, że to dzięki tobie nie stoczyłem się na samo dno po śmierci moich rodziców. To ty wyciągnąłeś do mnie dłoń i poderwałeś mnie z kolan, mówiąc, że jeszcze wszystko się ułoży, że będzie dobrze. Ty mi to powiedziałeś. Ty, to małe chuchro, którym miałem się opiekować. Ty pocieszałeś Beccę na pogrzebie. Ja nie miałem tyle siły. To wtedy, gdy wracaliśmy w deszczu z cmentarza, zrozumiałem, że jesteś nie tylko moim przyjacielem, ale przede wszystkim moją miłością. Pamiętasz, gdy jakiś czas później ci o tym powiedziałem? Pamiętasz swoje przerażenie, przyspieszony oddech i te roziskrzone tym samym uczuciem oczy, które były ze mną każdego dnia. Pamiętasz, Steve? Ja pamiętam. Pamiętam nasz pierwszy nieśmiały pocałunek. Smak twoich ust, ciepło twego drobnego ciała przylegającego do mojej klaty. Pamiętam, jak drżałeś, gdy gładziłem cię po ramionach.
A potem nadszedł wieczór, gdy musiałem ci powiedzieć, że powołali mnie do służby i jadę na front. Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale cholernie się wtedy bałem. Bałem się twojej reakcji. Bałem się twoich łez. Nie chciałem ich widzieć. A jednak ty byłeś o wiele dzielniejszy ode mnie. Zawsze. Nigdy nie mogłem ci dorównać.
Nie możesz temu zaprzeczyć. Przecież mnie uratowałeś. Przyszedłeś po mnie, gdy już sądziłem, że czeka mnie tam śmierć. Nie powiem, byłem na nią gotowy. W tamtej chwili byłaby dla mnie jedynym wybawieniem. Czasami żałuję, że mnie znalazłeś, Steve. Mogłem zasnąć. To było dobre wyjście po tych wszystkich torturach i eksperymentach, którymi mnie tam poddawali. Nigdy ci o nich nie opowiedziałem, choć nie raz pytałeś mnie, co się tam działo. Ale ja milczałem. Wiesz dlaczego? By nie sprawiać ci bólu. Byś mnie nie żałował. Nie chciałem być słaby. Nie w twoich oczach. Przecież byłeś dla mnie wszystkim. Zawsze. Tylko Becca wiedziała, co naprawdę nas łączy, co do siebie czujemy. I choć się bała, jak zareagują na to ludzie, cieszyła się naszym szczęściem. Tak bardzo ją kochałem. Wiedziałeś o tym i mam wrażenie, że czasami mi zazdrościłeś, że mam rodzeństwo.
Ale teraz, gdy o tym pomyślę, wiem, że dużo łatwiej by było, gdybym jej jednak nie miał. Nie musiałaby cierpieć po mojej śmierci. Ale to nie za nią tak tęskniłem każdego dnia, tylko za tobą. Wiem, że to nie fair, w końcu miała tylko mnie, ale moje serce po prostu jest głupie.

Pamiętasz nasze rozmowy o rodzinie? Wiedzieliśmy, że nie uda nam się jej normalnie założyć, adopcja też chyba nie wchodziła w grę, ale marzenia pozostały. Oboje chcieliśmy opiekować się maluchem i choć, dzięki siostrze, miałem z tym więcej doświadczenia, ty dużo bardziej paliłeś się do tego pomysłu. Od zawsze chciałeś być ojcem. Widziałem to w twoich pięknych oczach.
Nie powiedziałem ci o tym po moim powrocie z niewoli, ale już wtedy nie mogłem mieć dzieci. Przepraszam, Steve. Zola wykonał dobrą robotę.
Pamiętasz, dlaczego nie chciałem spać z tobą po powrocie? Właśnie dlatego. Wiedziałem, że od razu wyczułbyś, co jest grane. Albo raczej czego nie ma...
Ty jesteś idealny. Jak mógłbym się z tobą równać? Przecież jestem tylko zwykłym żołnierzem. No, teraz już może nie tak do końca zwykłym, jak wcześniej, ale i tak nie ma o czym mówić.

Przypomina mi się jeszcze jedno zdarzenie, gdy to piszę. Chyba najważniejsze spośród wszystkich. Nasz ślub. Nie był prawdziwy, przecież takiego nikt by nam nie udzielił, nie wtedy. Nie było kapłana, nie było gości, zabawy, łez wzruszenia. Pamiętasz? Kazałem ci wtedy nie płakać. Ale przecież nam nie było tego wcale potrzeba. Potrzebowaliśmy tylko siebie i swojej miłości.
Pamiętam tamten wieczór, rozgwieżdżone niebo gdzieś pośród alpejskich szczytów i mróz szczypiący w policzki. Wymknęliśmy się z obozu noc przed akcją, by być tylko ze sobą. Nie mieliśmy nawet prawdziwych obrączek, posłużyły za to dwie metalowe nakrętki, które z trudem wcisnęliśmy sobie na najmniejsze palce. Byliśmy tylko przed Bogiem i to przed Nim składaliśmy sobie przysięgę wiecznej miłości i wierności, że będziemy ze sobą już na zawsze. Szkoda, że nie wiedzieliśmy wtedy, że oboje ją złamiemy. Ja już następnego dnia, ty trochę później. Ale nie dziwię ci się, Steve. To wspaniała kobieta i pamiętam, jak na ciebie patrzyła, wtedy w barze.
Zazdroszczę ci, Steve. Znalazłeś swoje szczęście. Założyłeś rodzinę. Żałuję, że ja nie mogę... Ale ty, ty miałeś przy swoim boku prawdziwą miłość. Dla mnie ty nią byłeś."

Wypuścił z płuc długo wstrzymywane powietrze i zamknął notes, po czym czułym gestem starł z grobu zeschnięte liście, wpatrując się smutnymi oczami w słowa wyryte na nagrobku "Rebecca Becca Barnes-Proctor. Siostra, żona, matka." A więc doczekała się dzieci. Przynajmniej ona. Spojrzał na zdjęcie starszej kobiety, która kiedyś była jego małą siostrzyczką. W jej oczach, pomimo delikatnego uśmiechu na twarzy, dojrzał ból i żal. A więc wciąż tęskniła. Wiedział o tym. Widział to w jej spojrzeniu. Żegnaj, Becca. Byłaś cudowną siostrzyczką.
Steve...
Sięgnął dłonią pod koszulkę i stanowczym gestem zerwał zawieszony na szyi łańcuszek, po czym podniósł go do oczu. Nadszarpnięta zębem czasu, wisiała na nim jego obrączka, która tak wiele dla niego znaczyła. Ślad jego wiecznej miłości. Miłości, dla której gotów był poświęcić dosłownie wszystko. Coś, czego nigdy nie odebrali mu ani Niemcy, ani Rosjanie.
Klęknął przy grobie i w ziemi wydłubał niewielki dołek, po czym bez wahania wsadził do niego łańcuszek razem z obrączką i kiedy zasypywał ją ziemią, wyszeptał, a po policzkach spłynęły mu kolejne łzy:
- Ponad osiemdziesiąt lat temu wyznałem ci dozgonną miłość, Steve. Byłem szczery. Więc dlaczego ty skłamałeś? Dlaczego wybrałeś Peggy? Przecież o mnie walczyłeś, a ja wróciłem. Znów mieliśmy czas dla siebie. I wtedy odszedłeś. Ułożyłeś sobie życie w chwili, gdy sądziłem, że znów możemy być szczęśliwi. Razem. Ale nie możemy. Nigdy więcej. Nigdy już nie powiem ci, że cię kocham, nie przytulę cię i nie pocałuję. Wybrałeś również za mnie, Steve. Wybrałeś szczęście, które ja mogłem znaleźć tylko przy tobie. Więc teraz umrę w samotności, tak samo, jak umarła nasza miłość. Ale cieszę się, że choć ty byłeś szczęśliwy. Ze swoją prawdziwą miłością, ty sukinsynu. I może jeszcze gdzieś kiedyś się spotkamy, choćby na chwilę i wtedy będziesz pamiętać, że kochałem cię pierwszy...

Marvel one shots |ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz