~Nikolaj~
Nie wiem jak miałbym określić stan, w którym się teraz znajduje. Odrętwienie, szał, euforia? Żadne z tych określeń nie oddaje pełni mojego wkurwienia na cała sytuacje.
Dlaczego, kiedy wszystko zaczyna iść po mojej myśli coś zawsze musi się spierdolić. Raven się do mnie przekonała, dłużnicy jej ojca powoli ucichali, jeżeli chodzi o dziewczynę, a ja sam miałem być ojcem. Smierć tego dupka oznacza rozpierdolenie tego wszystkiego.
I najgorsze w tym wszystkim nie jest to, ze oczekujący spłaty długu sukinsyni będą chcieli się odebrać do Raven. Jakoś ja przed tym obronie. Najbardziej przejebane będzie powiedzenie dziewczynie o tym wszystkim. Jak ona niby zareaguje? Wścieknie się? Ucieszy? Zacznie płakać? Na żadna z tych ewentualności nie jestem gotowy.
Podjeżdżam właśnie pod dom Antona. Jest godzina 7:09. Wcześnie, ale i tak nie mogłem zasnąć. Brat pewnie przeżywał podobny kryzys. Zawsze kiedy coś się jebie poświęca się pracy. No kiedyś jeszcze były to dziwki, ale od czasu kiedy poznał Ann zrezygnował z tej przyjemności. Kiedyś nie mogłem pojąć jak może tak długo wytrzymać, dopóki sam nie uwięziłem się w tym całym syfie. Nadchodzi taki dzień, kiedy nie chcesz przy sobie nikogo innego, niż tej jednej osoby.
Wszedłem do domu brata, jak do siebie. Zastałem go w kuchni przy kuchennym blacie, rozmawiającego przez telefon. Nie przeszkadzałem mu i tylko machnąłem do niego ręką. On szybko skinął mi głowa i kontynuował rozmowę.
Rozejrzałem się po kuchni. Nigdy nie dostrzegałem tutaj tak wiele szczegółów. Lekko ukruszony blat, delikatnie porysowana podłoga i zdjęcia na ścianie. Anton i Ann. Oboje byli na wszystkich fotografiach, oprócz na jednej, na której stoję z bratem dawno dawno temu i opieramy się o samochód mojego ojca. Chociaż samo wspominanie o dzieciństwie było dość bolesne to to zdjęcie poniekąd lubiłem. Było bez ojca wiec mogłem zapomnieć ze on kiedykolwiek istniał. Może Raven pomyśli tak samo? Może uzna smierć swojego ojca za dar? Może uśmiechnie się słysząc te informacje?
Nie powinienem tak myśleć, bo ona nie jest mną i Boże uchowaj żeby nigdy nie była, ale myśl o tym kręci się po moim umyśle do momentu, kiedy Anton w końcu przestaje gadać przez telefon i staje za kuchenna wyspa.
- jak to się, kurwa stało?- spytałem, nie ze złością, tylko moim neutralnym głosem. Nie widzę sensu w darciu się na brata. Nie jest niczemu winien, ale kiedy już dorwę się do naszych ludzi, którzy mieli nie wpuszczać nikogo podejrzanego do jebanego szpitala, będę miał całkowicie inne zdanie na ten temat.
- normalnie, ktoś wszedł, zrobił swoje i wyszedł. Prosta, czysta robota. Bez śladów, bez świadków, bez broni. Ktoś kto to zrobił dobrze się na tym znał. Miał doświadczenie.- dokończył brat, ale mnie ta odpowiedz nie usatysfakcjonowała. Potrzebuje szczegółowo wiedziec kto, dlaczego, czyj to człowiek i jak Miller zginął.
Może to się wydawać dziwne, ale odkąd ożeniłem się z Raven to jej ojciec stał się po części czymś rodzaju mojego teścia. Określa się go jako rodzine, a jak wiemy rodzina jest najważniejsza.
Poza tym kto normalny z premedytacja i prawdopodobnie bez bólu zabiłby kogoś takiego jak on, narażając swoje własne życie. Nikt przecież nie miałby w tym interesu, a Miller nie miał dłużników. Nawet jakby miał to nie sprowadziłby takiego niebezpieczeństwa na Raven. Przecież teraz tylko ona jest w stanie oddać dług, a Miller jaki był taki był, ale nie zrobiłby tego jej.
Był to ktoś to widział w tym interes, szanse, żeby ludzie w końcu się obudzili i zaczęli działać w sprawie długów. Ktoś kto bardzo nienawidził Millerów, albo jeszcze bardziej darzył nienawiścią mnie. Ktokolwiek to był to udało mu się porządnie nadepnąć mi na odcisk. Jebany skurwiel. Gdy już go znajdziemy przysięgam ze jego smierć będzie powolna i bolesna. Osobiście o to zadbam.
- nie mamy na razie podejrzanych, ale wiemy ze sam zgon nastąpił między 1:10 a 1:30. To dwadzieścia minut na których się skupimy, wiec...
- ale co jeśli to była trucizna? Co jeśli Miller dostał to gowno pare godzin, albo nawet dni wcześniej, a skutki nastąpiły dopiero teraz? A co jeśli sam się otruł?- przerwałem mu wprowadzając coraz więcej niewiadomych. Niczego nigdy nie można być pewnym.
- na razie skupimy się na obrębie tych parunastu minut, jeśli niczego się nie dopatrzymy, to zajmiemy się cała reszta. Poza tym nie była to jakaś trucizna. Ustalono, ze to ktoś musiał pozbawić życia starego Millera, bo do żył zostało wpuszczone powietrze, które jak się domyślasz było głównym powodem śmierci. Sadze ze mogła być to osoba, która miała niesamowity uraz do Millera i pozbawiając go życia wiedziała jak to się odbije na dziewczynie.- dokończył brat.
- albo żywił urazę do mnie.- dodałem bardziej do siebie niż do niego. Po minie Antona uznałem ze doskonale wie o co mi chodzi. Teraz niektórzy desperaci chcący odzyskać pieniądze zrobią wszystko, żeby tylko dostać Raven. Nie chodzi tu o skorzystaniu na tym na własny użytek, ale tak wartościowa i piękna kobieta jak ona byłaby dużo warta na czarnym rynku. Napalone staruchy pozabijałyby się, żeby mieć conajmniej na jedna noc, a co dopiero stale do dyspozycji.
- Musimy zdobyć nagranie ze szpitala z tego czasu. Jedziemy teraz, mam nadzieje ze nikt nie zgarnął go przed nami.- rzuciłem biorąc kurtkę z blatu i ubierając ją w drodze do drzwi.
Przed wyjściem jednak, zauważyłem ze Anton stoi zmieszany obok mnie.
- coś się stało?- zapytałem, na co ten uniósł wzrok i spojrzał na mnie z wahaniem.
- wiesz ze cię kocham bracie, ale musisz wiedzieć, ze nie zrobie nic kosztem Ann ani dziecka. Jeśli to prawda co mówisz, ze ktoś zrobił to po to by dopierdolić tobie, ja mogę być nastepny. W razie konieczności będę musiał chronić swoją rodzine.- odparł.
Nie powinienem czuć do niego o to urazy, ale jednak odczułam lekkie ukłucie zawodu. Wiedziałem w głębi duszy, ze kocha Ann i dziecko, ale przecież ja tez jestem jego rodzina. Przeżyliśmy razem lata młodości i znamy się dłużej niż ktokolwiek. Kiedy wszyscy podkładali nam kłody pod nogi, to zawsze oboje ostrzegaliśmy się przed nimi, aby się o nie nie potknąć.
Ale Anton podsunął mi jeszcze jeden inny pomysł...
CZYTASZ
My Darling
RomanceJej płacz, śmiech i współczucie zaczęły być dla mnie czymś więcej niż tylko jedną z jej emocji... Wiem że to popieprzone, ale zacząłem czerpać satysfakcję z jej strachu i nadziei, a przede wszystkim, z tego że teraz to ja byłem panem jej losu... Ksi...