2.5

104 7 5
                                    

Marzec

***

- Antoś, chodź! Daj rączkę. Tutaj musisz iść koło mnie, żebyś się nie zgubił. - wołam za maluchem, gdy zbliżamy się do bramy cmentarza. Chłopczyk posłusznie chwyta swoją malutką rączką mój palec i wchodzi ze mną na miejsce wiecznego spoczynku. - Chodź, pójdziemy do dziadka.

- Dziadzia! - woła radośnie, na co uśmiecham się czule i ruszam do dobrze znanej mi alejki i przeprowadzam dziecko przez rząd grobów. - Tu?

- Tak, tu, misiu. - odpowiadam, gdy stajemy przy grobie. - Zapalimy dziadkowi znicz?

- Ha!

- Tak, ogień jest ha. - uśmiecham się, gdy wyjmuję z torby szklane naczynie i zapalam knot wkładu. - Chcesz ładnie położyć?

- Ta! - piszczy i przy mojej pomocy ustawia biało-niebieski znicz na płycie. Wzdycham i spoglądam smutno na napisy na niej. Nadal po takim czasie nie dociera do mnie, że kilka metrów niżej leży najważniejsza osoba w moim życiu. Spoglądam na malucha muskającego paluszkami kwiaty i podświadomie uśmiecham się. Ma tyle gestów i zachowań bardzo podobnych do dziadka, którego nigdy nie było mu dane poznać. - Oja!

- Co, misiu? - pytam łagodnie.

- Śnieg! - uśmiecha się szeroko, a w jego policzkach pojawiają się dołeczki. Chichoczę cicho obserwując, jak radośnie dotyka śniegu.

- Chodź, musimy jeszcze gdzieś zapalić znicz. - wyciągam w jego kierunku rękę, a on podbiega i łapie mój palec, po czym wychodzimy na ścieżkę i ruszamy w kierunku grobu Kai. Widząc jej portret na nagrobku, łkam cicho i kucam. Zapalam biały znicz i przy pomocy Antosia stawiam go na płycie. Zauważam jednak, że leżą tam dwie, a nie jedna osoba.

"Klara Świdnicka ur. 29 marca 2020, zm. 29 marca 2020"

Spoglądam na nazwisko Kai i widzę, że widnieje jako Kaja Świdnicka. Czyli wzięła ślub... Umarła przy porodzie?
Płaczę za stratą przyjaciółki. Płaczę też za tą malutką, niewinną istotką, która powinna biegać i śmiać się, zarażając swoją dziecięcą radością ludzi dookoła.

- Oja! - woła malec, więc spoglądam na niego.

- Tak, misiu? - pytam spokojnie.

- Pan! - mówi i pokazuje za mnie, więc odwracam się i speszona ocieram policzki.

- Wybacz. - mówię drżącym od emocji głosem. - Czułam, że muszę zapalić dla niej znicz. Przykro mi, że straciłeś je obie.

Paweł wzdycha i podchodzi bliżej. Wkłada do wazonu różę i zapala znicz, po czym siada na małej ławeczce i poklepuje miejsce obok siebie. Zaskoczona siadam niepewnie na miejscu obok niego. Antoś od razu podchodzi i wyciąga do mnie rączki, więc biorę go na kolana. Jest onieśmielony obecnością obcej osoby, więc wtula się we mnie, chowając buzię w materiale mojego szalika.

- Nie można było już nic zrobić. - odzywa się cicho. - Miała białaczkę limfatyczną. Mogła nie przeżyć do końca ciąży, ale tak bardzo chciała tego dziecka... Urodziła się w szóstym miesiącu ciąży. Było to dla niej za szybko. Tylko raz dane było mi trzymać ją w ramionach. Była taka malutka i taka śliczna...

Łzy spływają po mojej twarzy, gdy przytulam mocno chrześniaka do swojej piersi. Chłopczyk odsuwa się lekko i patrzy na mnie po czym kładzie rączki na moich policzkach.

- Oja, nie. - mówi, czym rozczula mnie jeszcze bardziej.

- Hej, jak się nazywasz? - zwraca się do niego łagodnie.

- Antoś! - odpowiada radośnie, na co uśmiecham się przez łzy.

- To twój syn?

- Co? - spoglądam na niego zaskoczona. - Nie, to mój chrześniak. Kuzyn.

- A ile ma lat? - zadaje kolejne pytanie.

- Dwa! - mówi dumnie chłopczyk, a twarz Pawła smutnieje lekko.

- Tyle właśnie kończyłaby Klara wczoraj.

6s | ZeamsoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz