Rozdział 52

8 1 2
                                    

Przejścia były zamknięte. Edward z Asmodeusem przekonali się o tym w rozkwicie nocy, gdy Lucyfer rzucił przed ich skromne posłanie skórzane torby i kazał brać wszystko co przydatne. Własne, bądź kradzione. Władca piekieł był istotą cechująca się wysoką rozwagą i równowagą, ale niestety ostatnie obroty wydarzeń wołały o gwałtowniejsze posunięcia. Metoda wyciągnięcia noża spod stołu do szachów, jak się mawiało wśród nich.

Zebrali się stosunkowo szybko i już na schodach dostrzegli płomienie migotające złowrogo po drugiej stronie miasta. Większe ognisko bądź wiele pochodni, tak czy inaczej było to zgromadzenie, a że sam ,,Aesmadiv" nie był do ów grona zaproszony, nie zwiastowało to nic dobrego. Fakt, że wszystkie wcześniej wskazane przez Oskara i Darię wyjścia okazały się zablokowane i strzeżone tylko przypieczętował ich przekonanie, że należało ich pobyt drastycznie ukrócić.

Choć Ducha bądź nawet śladu po nim nie znaleźli, Mastema nie wzbraniał się przed ruszeniem wraz z nimi. W gruncie rzeczy, ta niechlujna ucieczka wydawała mu się całkowicie obojętna, gdy dłubał pazurami w znalezionym kawałku drewna. Cała ich misja w samej jej istocie wydawała się go niewiele interesować, chociaż przecież aspekt spotkania z podobno tak niegdyś ukochanym dzieckiem powinien ucieszyć nawet jego wypaczony umysł.
Nikt tego nie skomentował. To, że Mastema coś wiedział i nie chciał się tym podzielić było już wiedzą powszechną, ale niewypowiedzianą.

Główna brama i zejście, którym się tu dostali było zablokowane i strzeżone. Nie była to zbyt gęsta obrona, co najwyżej dwóch, uzbrojonych wyłącznie w rozklekotane bronie, ale dużo większym niebezpieczeństwem był dzwon wiszący obok obu wyjść. Wydostaliby się, ale nie mogli ryzykować pogoni.
Byli zamknięci, chociaż wciąż niepewni w jakim celu.

Lucyfer w milczeniu obserwował obstawę jednego z wyjść, przyciśnięty do ściany za kurtyną ze starej szmaty zwisającej z wyższej platformy. Nogi miał wsparte na rusztowaniu. Patrzył jak demon dosyć mizerny siedział z głową wspartą o tępą włócznię, ze wzrokiem wbitym gdzieś w daleką nicość.
Lucyfer spojrzał w dół, gdzie pod jego nogami reszta czekała na werdykt.

– Plan? – zapytał.

– Ponoć to ty tu jesteś od planów – odpowiedział mu Edward, zadzierając wysoko brodę, by patrzeć mu w oczy.

– Owszem jestem, ale zapytanie o potencjalnie lepszy pomysł teraz uchroni nas od idiotycznych dyskusji w najbliższej przyszłości. – Czekał chwilę, gdy Edward udawał, że go nie usłyszał, po czym odwrócił się w stronę ludzkiej części ich kompanii. – Jedno z was go zabije.

Lucyfer wyciągnął dalej skrywany sztylet, rzucając go pod ich nogi, aby odpowiedzieć ich zszokowanym spojrzeniom, że tak, mówi poważnie.
Oskar najpierw parsknął żałosnym pół-śmiechem, potem pobladnął i spojrzał z powrotem na niego.

- Że co?

- Jesteście dla niego zaledwie robakami. Pozwoli się wam zbliżyć, tak jak dotąd - wyjaśnił, nie odrywając wzroku od strażnika. - Jedno z was podejdzie go od tyłu i zabije.

- Jak? - Daria nie odrywała spojrzenia od sztyletu. Schyliła się po niego, podnosząc w dwóch palcach jak truchło zwierzęcia. - Mają przecież te... kości na gardle.

- Właśnie. - Oskar pstryknął palcami. - A jak nie padnie od razu, to nie mamy z nim szans.

Gdyby ktoś go zapytał, Lucyfer nie uznałby, że był w tamtej chwili w błędzie. Nie lubił uznawać podobnych rzeczy. Owszem, nie był to dobry plan, ale na tą chwilę był ich jedynym.

- A czy ja nie mogę po prostu udać się na tą ich obradę? Przynajmniej się czegoś dowiem- wtrącił się Asmodeus.

- Zaalarmujesz ich.

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz