Rozdział 6 - Aren

105 25 77
                                    

*** krótki 1312 słów

Aren obudził się tego dnia bardzo wcześnie. Kolejną noc źle spał. Sny jakie go męczyły nie były dla niego zrozumiałe, ale wiedział, że mają związek z nieprzyjemnymi wydarzeniami z jego dzieciństwa, kiedy zapadł na nieznaną nikomu chorobę i tylko cudem z niej wyzdrowiał. Cztery dni temu dotarli do celu swojej podróży - Najdalszej Świątyni Boga Ageona leżącej na terytorium Krainy Wilków. Tym samym dopełnili starodawnego rytuału, ich zadanie było wykonane. Mogli wracać do domu. W zależności od tempa jakie sobie narzucą i warunków jakie napotkają po drodze, podróż powrotna zajmie im dwa do trzech tygodni.

Do tego co miało nastąpić po powrocie do stolicy Rhye, Aren przygotowywany był od dziecka, nadal jednak nie czuł się pewny. Można by nawet powiedzieć, że ostatnie miesiące wzbudziły w nim więcej wątpliwości niż wszystkie poprzednie lata. Sytuacja polityczna w Rhye była obecnie bardzo trudna. Aren martwił się tym, że nie będzie umiał poradzić sobie z odpowiedzialnością jaka miała spocząć na jego barkach. Oczywiście nie zostanie sam, nadal będzie mógł liczyć na wspaniałych doradców z Gryfinem na czele, nie wątpliwie jednak wiele w dotychczasowym układzie się zmieni. Wiele albo może wszystko? Do tego dochodziła kwestia Neiry... uważał ją za piękną i miłą dziewczynę, ale poza sympatią i szacunkiem nie czuł do niej kompletnie nic. Gryfin za to był wprost zachwycony jej osobą, o jej atutach mógłby prawić całymi godzinami. W dodatku był w pełni przekonany, że biorąc pod uwagę obecne warunki polityczne małżeństwo Arena i Neiry, było jedynym możliwym rozwiązaniem, aby utrzymać zwierzchnictwo nad Rhye.

Aren od zawsze czuł, że czegoś bardzo brakuje mu w życiu. W zasadzie uczucie to towarzyszyło mu od kiedy pamiętał, w pewien sposób zdołał się do niego przyzwyczaić i po prostu żył z nim. Było to coś w rodzaju tęsknoty za kimś lub za czymś, co kiedyś było mu bardzo bliskie, a co utracił. Uczucie to zwykle wprawiało go w smutek i zadumę ale nie był w stanie określić za czym tak na prawdę tęskni. Pamiętał nawet, że gdy miał 7 a może 8 lat, zebrał się na odwagę i zapytał matkę czy gdy był młodszy miał może jakieś ulubione zwierzątko, przyjaciela, może nawet brata, który nagle umarł albo w inny sposób go opuścił. Matka zdziwiła się tym pytaniem, ale po chwili namysłu odparła, że na pewno nie było w jego życiu takiej osoby. Aren obawiając się, że matka mogła nie powiedzieć prawdy nie chcąc sprawiać mu przykrości, zadał to samo pytanie Gryfinowi, swojej siostrze, a nawet staremu Gajuszowi, który jego zdaniem, nie potrafił kłamać. Każde z nich zaprzeczyło, aby w życiu Arena kiedykolwiek ktoś taki był. Aren ostatecznie uwierzył im. Przecież wszyscy nie mogli go oszukiwać?

Gdy był mniejszy myślał, że może brakuje mu przyjaciół, których nie miał wielu ze względu na to kim był, później gdy jego rodzice umarli, tłumaczył sobie, że brak mu bliskich. Jednak w głębi duszy czuł, że chodzi o coś całkiem innego.

Gdy tak rozmyślał, poczuł nieodpartą chęć wyjścia na zewnątrz. Gryfin, Samir i Kajl nadal spali. Aren spojrzał przez okno - był słoneczny, ciepły dzień. Pomyślał, że przecież nic się nie stanie jeśli wyjdzie na spacer. W Greme nikt go nie rozpozna. Może to ostatnia okazja aby w samotności, swobodnie pochodzić ulicami miasta? Czuł, że gdy wróci do Rhye jego wolność zostanie mocno ograniczona, zarówno przez Gryfina, jak i przez Neirę...

Nie zastanawiając się dłużej po cichu wstał z łóżka, ubrał się i wymknął z pokoju.

Gdy wyszedł z budynku poczuł na twarzy świeżą morską bryzę, która lekko rozwiała jego złote włosy. Było to tak przyjemne doznanie, że spontanicznie uśmiechnął się. Nie miał określonego celu, po prostu zaczął iść przed siebie. Greme nie było dużym miastem, nie dało się tu zgubić. Zresztą wczoraj wieczorem spędzili tu z Samirem i Kajlem kilka godzin, dlatego mniej więcej pamiętał rozkład ulic.
Najpierw postanowił przejść się wzdłuż wybrzeża w kierunku niewielkiego portu. Ze względu na wczesna porę, na ulicy nie było jeszcze zbyt wielu osób. Łodzie rybackie nie zdążyły wrócić z połowu. Gdy to się stanie w porcie zapanuje istny gwar. Po przejściu mniej więcej 200 metrów Aren skręcił w kierunku środkowej części Greme. Obok portu było to niewątpliwie najruchliwsze miejsce w miasteczku. Centralny punkt zajmowała świątynia, nie była jednak poświęcona Aegonowi ani Bogini Matce, tylko pomniejszym bóstwom - pomniejszym w mniemaniu mieszkańców Ziem Centralnych. Dla tubylców byli to z pewnością najważniejsi i najbardziej wychwalani bogowie. Dla Arena było to zrozumiałe. Każdy mógł wznosić modły, do którego boga chciał. Oczywiście było to sprzeczne z tym, w co wierzył jego ojciec, oraz tym co nadal uważał Gryfin... kwestia różniących ich poglądów mocno martwiła Arena, wiedział, że niebawem będzie musiał ją poruszyć. Ją i niestety wiele innych, co do których on i Gryfin mieli odmienne zdania. Nie chciał jednak zaprzątać sobie tym głowy i psuć tych przyjemnych, może ostatnich chwil pozornie beztroskiej wolności.

Gdy minął świątynie postanowił wspiąć się na wzgórze o nazwie Gor, dawnej strażnicy, z którego rozciągał się piękny widok na miasteczko i morze. Wędrówka pod górę zajęła mu dłuższą chwilę. Warunki pogodowe zapewniały wspaniałą widoczność, dlatego spędził więcej czasu niż planował, napawając się piękną panoramą. Po zejściu ze wzgórza jeszcze dość długo przechadzał się bez celu ulicami miasta. Mogło być koło południa gdy poczuł, że czas wracać. Ostatni odcinek drogi musiał pokonać wzdłuż wybrzeża.

Jak przewidywał wcześniej zapanował tam całkiem duży ruch. Rybacy wrócili z morza, a sklepikarze porozstawiali swoje kramiki po obu stronach ulicy. Handlowano tam nie tylko rybami, ale także przyprawami, materiałami, wyrobami metalurgicznymi, koszami z wikliny, glinianymi naczyniami czy biżuterią. Aren przyglądał się wszystkiemu z zaciekawieniem. Rzadko miał okazję swobodnie przebywać wśród zwykłych, prostych ludzi. Przyznał sam przed sobą, że pomimo iż ich nie znał, darzył ich naturalną, szczerą sympatią.

Aren przystanął na chwilę, a gdy przyglądał się najbliższemu otoczeniu jego uwagę przykuł wyjątkowo piękny obraz. Przedstawiał on uroczą, młodą dziewczynę, o ciemnych oczach i kasztanowych włosach, które falującą kaskadą opadały na ramiona, sięgając dalej do pasa, miała śniadą cerę i ujmujący uśmiech. Na jej szyi widniała kolia wykonana z metalu w kolorze złota z czerwonymi kamieniami szlachetnymi, która podkreślała jej osobliwą urodę. Przez myśl przeszło mu, że to najpiękniejsza istota jaką kiedykolwiek widział. I wtedy ku jego ogromnemu zdziwieniu dziewczyna poruszyła się, a on zrozumiał, że nie patrzył na obraz lecz na lustrzane odbicie kobiety, która w rzeczywistości stała zaledwie metr od niego. Był tak zaskoczony, że dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że dziewczyna jest autentyczną, żywą osobą. Stał tak i patrzył na nią. Ona natomiast nie zauważając swojego obserwatora zdjęła kolię z szyi, podała sprzedawcy i powiedziała miękkim głosem:

- Jest piękna, ale nie mogę jej kupić.

- Proszę się zastanowić, mogę trochę obniżyć cenę, przepięknie panienka w niej wygląda! Drogocenne kamienie lubią urodę - zachęcał sprzedawca - dziewczyna roześmiała się i odparła lekko:

- Bardzo Panu dziękuję za miłe słowo, może następnym razem - po czym obróciła się z uśmiechem i prawie wpadła na Arena, który wciąż nie ruszył się z miejsca. Uniosła oczy ku jego twarzy i ich spojrzenia skrzyżowały się.

Aren miał wrażenie, że patrzyli na siebie dłużej niż zrobiłyby to dwie przypadkowo napotkane osoby, a uśmiech na ustach dziewczyny poszerzył się. Miała w sobie coś innego, wyjątkowego, co sprawiło, że Aren tak bardzo zatracił się w jej spojrzeniu. Wszystko trwało jednak bardzo krótko, dziewczyna powiedziała „przepraszam" i chciała go ominąć, on jednak zapragnął ją zatrzymać. Dlatego gdy przechodziła obok niego wyciągnął ku niej rękę, jego palce ześliznęły się po jej przedramieniu aby złapać w ostatniej chwili za jej dłoń, co sprawiło, że dziewczyna jeszcze raz odwróciła się do niego. Popatrzyli sobie w oczy, a ona znowu się uśmiechnęła. Wysunęła jednak dłoń z jego uścisku, po czym posyłając mu długie spojrzenie poszła we wcześniej obranym kierunku. Zanim Aren zdążył zareagować i ruszyć za nią zniknęła w tłumie. Przez chwilę szedł w stronę, w którą się udała jednak nie zdołał jej znaleźć. Zamyślony zaczął wracać do zajazdu, w którym spędził ostatnią noc. Odniósł dziwne wrażenie, że coś w jego życiu zmieniło się bezpowrotnie...

RHYEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz