Rozdział 34 - Góry Granitowe

52 11 52
                                    

*** dość długi 4320 słów

Ścieżka, którą ruszyliśmy praktycznie od razu zaczęła piąć się stromo pod górę. Co kawałek ze zbocza góry wystawały ostre jak noże kamienie. Tigi żwawo biegła przy mnie. Na szczęście odzyskała już siły.

Zbocze było bardzo pochyłe, a wspinaczka pod górę dość forsowna. Nie przeszkadzało mi to jednak. Czując jak wytęża się prawie każdy mięsień mojego ciała byłam spokojniejsza. W pełni skupiałam się na wysiłku fizycznym, dzięki czemu moje myśli nie wybiegały ani w przeszłość ani w przyszłość. Po mniej więcej dwóch godzinach dotarliśmy na grzbiet gór.

Trakt prowadził przez kolejne szczyty łańcucha podobnie jak miało to miejsce w Górach Mglistych. Jednak te dwa górskie pasma wydawały się być swoimi przeciwieństwami. Góry Mgliste tętniły życiem. Bujna, soczysta zieleń nacierała na nas na każdym kroku. Śpiew ptaków wlewał się do naszych uszu stanowiąc nieodzowny elementem krajobrazu. Bzyczące owady i motyle latały pomiędzy kwiatami. Nawet słońce wydawało się świecić cieplej i jaśniej.

Tu natomiast wszystko było martwe. Podczas naszej, ponad dwu godzinnej wędrówki minęliśmy jedynie trzy widmowe brzozy i to wyjątkowo zmarniałe. Zewsząd otaczała nas szarość. Słońce miało dziwny, białawy odcień i choć chyliło się już ku zachodowi, widnokrąg nie przybrał charakterystycznych dla tej pory dnia barw różu, pomarańczy czy czerwieni, a jedynie żółto popielaty odcień. Może ktoś mógłby uznać, że był to wyjątkowy widok, lecz moim zdaniem, zbyt złowróżbny aby go podziwiać.

Uderzającą była cisza, bez szumu roślin czy śpiewu ptaków. Jedynym słyszalnym tu dźwiękiem było przeciągłe wycie wiatru w skalnych szczelinach.

Zapadł zmierzch, a my szliśmy dalej. O tej porze roku dni były wyjątkowo długie, a noce wyjątkowo krótkie, co sprzyjało naszej wędrówce. Żadne z nas nie przyznawało się do zmęczenia. Czułam się znużona, ostatniej doby nie spałam długo. Pomyślałam, że Kajl, aby mnie dogonić również musiał podróżować w nocy. Nie miałam jednak ochoty zatrzymywać się na spoczynek, on najwyraźniej też nie. Od kiedy weszliśmy na trakt towarzyszyło mi nieprzyjemne uczucie, że ustawicznie ktoś nas obserwuje. Kilka razy użyłam nawet czaru bezpieczeństwa. Nie wykrył on jednak żadnej istoty w naszym otoczeniu. Nabrałam podejrzeń, że nasz obserwator ma niematerialną formę.

Pierwsze godziny nocy były całkiem jasne. Księżyce po niedawnej pełni były jeszcze całkiem duże. Io i Callisto zmniejszały się dużo wolniej niż Jokasta, która niebawem miała wejść w nów.  Rzucała teraz nieznaczne, widmowe, białawe światło. W połowie nocy mrok wyraźnie zgęstniał. Aby móc iść dalej musieliśmy używać moich magicznych kamieni. Z dezaprobatą uznałam, że w przeciwieństwie do ostatnich dni świecą dużo słabiej. Uznałam, że to wynik negatywnego oddziaływania tego miejsca na wszelką Dobrą Magię.

Narastającą ciemność potęgowała wzbierająca mgła. W przeciwieństwie do Gór Mglistych nie były to jednak zwiewne, mleczne pasma unoszące się przy ziemi, lecz szara zasłona opadająca wprost z mrocznego nocnego nieba. Widoczność ograniczyła się do kilkudziesięciu centymetrów. Kajl szedł jako pierwszy, wystarczało by oddalił się na kilka kroków ode mnie, bym straciła go z oczu.

Pomimo gęstej mgły uczucie, że ktoś nas obserwuje narastało. W pewnej chwili usłyszałam szmer gdzieś po prawej stronie. Spojrzałam w tamtym kierunku, oczywiście nie zobaczyłam nic poza mgłą i ciemnością. Coś jednak kazało mi iść ku sobie. Oceniła, że szlak w tym miejscu jest bezpieczny i szeroki, zrobiłam więc kilka kroków w prawo. Gdzieś w mroku przy drodze tliło się żółte światło, jakby jaśniał tam jakiś magiczny przedmiot. Był on okrągły płaski, złoty, nieduży, wyglądał całkiem jak... nie, to niewiarygodne - podpowiadał mi zdrowy rozsądek, lecz po prostu musiałam to sprawdzić. Wychyliłam się w jego kierunku i .....

RHYEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz