Rozdział 27 - Żmija

50 11 42
                                    

*** średni 3370 słów

Przypomniało mi się coś, o co chciałam zapytać Samira, ruszyłam więc w jego kierunku. Był zamyślony i podążał w stronę strumienia. Szłam pod skosem z naprzeciwka, znajdowałam się bardzo blisko niego, mimo to nadal mnie nie widział.

Nagle, kątem oka dostrzegłam w trawie jakiś ruch. Gdy dotarło do mnie czym jest istota poruszająca się wśród liści chciałam krzyknąć aby zatrzymać Samira, jednak było już za późno. Chłopak nieopatrznie stanął na ogon żmii przechodzącej w liściach pod jego nogami.

Reszta zdarzeń potoczyła się w błyskawicznym tempie. Instynktownie rzuciłam się do przodu aby odepchnąć go od śmiertelnego niebezpieczeństwa, bowiem wąż, który wił się pod jego nogami był najbardziej jadowitą istotą w całym Rhye. Biorąc pod uwagę siłę wydzielanej przez niego trucizny był bardziej niebezpieczny niż wszystkie smoki, mantykory, gryfy czy inne stworzenia określane przez ludzi mianem bestii.

Trzeba było mieć ogromnego pecha aby natknąć się na żmiję Viperbus. Taka bowiem była jej nazwa. Nie można było pomylić jej z żadnym innym wężem, ponieważ miała czarne ciało, natomiast przez całą długość jej grzbietu przechodził wzór w kształcie zygzaka o zielonej barwie.

Żmija ta żyła w liściach krzyżowego bluszczu, rośliny prawie tak samo trującej jak ona sama.

Jakimś niezrozumiałym dla mnie cudem zdążyłam odepchnąć Samira tak, że żmija, która przypadkowe nadepnięcie potraktowała jako atak, nie zdołała go ukąsić.

Uderzyłam go rękami z takim impetem, że upadł dobry metr dalej, ja natomiast przewróciłam się na ziemię w miejscu, w którym wcześniej stał. Wiedziałam, że wąż jest gdzieś pode mną i liczyłam się z tym, że najpewniej teraz zaatakuje mnie.

Trudno - pomyślałam - czy umrę dziś czy za parę miesięcy to już niewielka różnica...

Zamiast jednak poczuć ukąszenie pary śmiertelnie jadowitych zębów, albo chociażby dotyk chropowatej skóry węża, poczułam miękkie futerko Tigi. Upadając na ziemię musiałam chyba zamknąć oczy. Teraz, gdy je otworzyłam, ze zgrozą i rozpaczą zobaczyłam, co właściwie się stało.

Gdy odepchnęłam Samira ratując go przed ukąszeniem węża, upadłam obok zwierzęcia, stając się celem jego ataku. Całej sytuacji przyglądała się Tigi, która niezwłocznie ruszyła mi na pomoc. Złapała zębami żmiję dusząc ją, nim jednak ta umarła, zdążyła ugryźć Tigi w bok klatki piersiowej, mniej więcej na wysokości łopatki.

W ciągu ułamka sekundy przestałam odczuwać fizyczny ból czy zmęczenie. Rozpaczliwy krzyk sam wydobył się z mojego gardła.

Nie wiem, co krzyczałam, czy imię Tigi, czy przeklinałam wszystkich bogów po kolei, czy może były to inne, całkiem nieartykułowane dźwięki.

Porwałam Tigi ku górze. Spojrzała na moją twarz, wyrażającą żal, przerażenie ale przede wszystkim bezgraniczną złość na okrutny, przewrotny los. Popatrzyła mi w oczy jakby chciała przeprosić za to, co się stało, zamachała niepewnie ogonem.

Wiedziałam, że za kilka sekund straci przytomność. Wybuchłam niepohamowanym płaczem. Byłam gotowa uratować Samira za cenę swojego życia, jednak nie za cenę życia Tigi, istoty którą bezgranicznie kochałam.

Położyłam Tigi na ziemi. Spróbowałam wycisnąć z rany tyle jadu ile się dało, chociaż wiedziałam, że właściwie nic to nie da. Zaczęłam odmawiać wszystkie znane mi zaklęcia uzdrawiające, a także mogące chociaż spowolnić rozchodzenie się trucizny po organizmie.

Jad żmii Viperbus zabijał człowieka w ciągu kilku minut. Zwierzęta, nawet tak małe jak Tigi, były na niego odporniejsze. Mogłam zakładać, że Tigi pożyje, a raczej będzie umierać w męczarniach, jeszcze przez około dwie do trzech godzin.

RHYEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz