Rozdział 8 - Zmierzch i trzy księżyce

74 18 76
                                    

***średni 3795 słów

Podczas drogi rozmawiałam tylko z Arenem. Wymieniliśmy kilka uwag na temat Greme i jego mieszkańców. Żadne z nas nie poruszyło jednak tematu naszego pierwszego spotkania przy straganie. Przeszło mi nawet przez myśl, że mój obecny towarzysz po prostu mnie nie rozpoznał lub nie był pewien czy to na mnie natknął się w porcie. Ja nie miałam wątpliwości, że to właśnie jego widziałam dziś rano. Zaraz po naszym spotkaniu nie potrafiłam odtworzyć w myślach szczegółów jego wyglądu, wiedziałam jednak, że jeśli zobaczę go ponownie, z pewnością go rozpoznam.

Tak jak zasugerował Gryfin nie poruszaliśmy tematu naszego pochodzenia, ani celu ich wyprawy.

Dobrą godzinę przed zachodem słońca dotarliśmy do miejsca gdzie kończył się las a zaczynała równina Renn. Odeszliśmy kawałek od traktu aby poszukać spokojnego miejsca na nocleg.

Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po zatrzymaniu się na postój było zdjęcie bagaży z grzbietu Czarnej Księżniczki. Moi towarzysze zabrali się za przywiązywanie swoich koni do okolicznych drzew.

Zaczęłam szukać w torbie szczotki, którą chciałam wyczyścić włos mojej klaczy. Ona w tym czasie przeszła kilka kroków w stronę pozostałych koni. Podążyłam za nią. Stanęłam koło niej i zaczęłam czesać jej boki długimi, płynnymi ruchami. Czarna przestępowała z nogi na nogę przesuwając mnie do tyłu.

Już miałam zaprzeć się rękoma o jej bok i popchnąć ją do przodu, tak jak ona popychała mnie do tyłu, gdy cofając się wpadłam na coś.

Odwróciłam się szybko i ze zdziwieniem stwierdziłam, że stoję twarzą w twarz z Arenem, który właśnie zdejmował siodło ze swojego konia. Staliśmy tak przez chwilę, bardzo blisko siebie, patrząc sobie w oczy. Poczułam się nieswojo.

- Przepraszam, to Czarna mnie popchnęła, stała się jakoś dziwnie towarzyska, specjalnie przyszła aby być bliżej waszych koni - wytłumaczyłam się szybko - albo stwierdziła, że tu rośnie lepsza trawa - dodałam.

- Nic nie szkodzi - odparł Aren, po czym patrząc na głowę Czarnej Księżniczki, na której nie miała ogłowia, zapytał:

- Nie przywiązujesz jej na noc?

- Nie, nigdy nigdzie jej nie przywiązuje, nie ma takiej potrzeby.

- Nie boisz się, że gdzieś pójdzie?

- Nie, nigdzie się beze mnie nie ruszy - odpowiedziałam z przekonaniem.

- Ciekawe, może ja musiałbym tak spróbować z moim Argonem - powiedział, po czym z sympatią poklepał ogiera po szyi.

- Spróbuj, na pewno będzie mu wygodniej, a jeśli choć trochę cię lubi nie powinien nigdzie odejść. Ja przynajmniej na jego miejscu bym tego nie zrobiła - dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, dotarło do mnie, że musiały zabrzmieć idiotycznie.

Aren zaśmiał się lekko. Pierwszy raz usłyszałam jego śmiech i z przykrością uznałam, że był on wyjątkowo dźwięczny i ujmujący i właściwie mogłabym słuchać go cały czas.

Złapałam się na tym, że stoję w miejscu i wpatruję się w jego plecy, ponieważ akurat odwrócił się, aby odłożyć siodło na ziemię. Nim zdążyłam się ruszyć znów stanął przodem do mnie i powiedział:

- Swoją drogą, twoja klacz jest naprawdę imponująca, jeśli trzymacie takie konie w miejscu skąd pochodzisz macie w swoich rękach ogromne bogactwo.

- Wiem, że jest wyjątkowa - powiedziałam głaskając ją czule po głowie - ale prawda jest taka, że znalazłam ją w lesie, albo ona mnie? Po prostu się spotkałyśmy. Była sama, bez siodła i ogłowia. Zdecydowała się pójść ze mną i tak zostało po dziś dzień. Nie mam pojęcia skąd przyszła, ani do kogo należała wcześniej.

RHYEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz