-31-

29 2 2
                                    

Wracając zatłoczonym i odgradzającym mnie jedynie oknem ściany deszczu autobusem myślałam o wszystkim i o niczym. Myślałam o mamie i tacie, którzy w myśl tradycji powinni być moim wsparciem, moją bezpieczną łodzią, moim wszystkim, a tak naprawdę stali się tylko iwyłącznie nieznajomymi mi po dziś dzień ludźmi. Myślałam o Marcinie i o tym, że to on jest teraz moim największym przyjacielem oraz wsparciem. No i w sumie trochę o przyszłości. 

Czy się jej bałam? 

Tak. 

Czy nie byłam jej w stu procentach pewna?

Po raz kolejny tak.

I mimo iż na co dzień otaczali mnie ludzie nazywani znajomymi czy Ci niektórzy określeni zaszczytnym mianem moich przyjaciół czy tak jak ten jedyny brunet mianem mojego chłopaka czułam się co nieco przytłoczona.

W każdym bądź razie.

Wkroczyłam właśnie do mojego miejsca tymczasowego meldunku, którym to stało się urokliwe mieszkanie niejakiego Marcina Dubiela kiedy to nagle dosłyszałam się cichego aczkolwiek wręcz przepięknego odgłosu jakiegoś fortepianu czy pianina. A kiedy i po zdjęciu butów, a następnie i okrycia wierzchniego odgłos nie ustępował, a wręcz potęgował udałam się do salonu skąd dochodził. Lecz to co i tam zobaczyłam zwaliło mnie na możliwie wszelkie łopatki. A mianowicie zobaczyłam tam Marcina, który siedział przodem do ogromnego oraz czarnego niczym kruk instrumentu, a jego palce sunęły po białych klawiszach tak delikatnie i tak z wielkim wyczuciem, że przysiąc bym Wam mogła iż robił to codziennie jak nie co bynajmniej od dzieciństwa.

L - Marcin? - wyszeptałam niepewnie podchodząc po czym i napierając ostrożnie na fortepian.

M - Lexunia! Skarbie Ty mój najdroższy! - oderwał nagle wzrok od klawiszy, podniósł się do pozycji stojącej oraz ucałował mnie czule w usta. - Jak tam u cioci i Adeliny? Wszystko się udało? Prezent już gotowy?

Nie odpowiedziałam.

Byłam wręcz za bardzo oczarowana nim samym jak i nieco przytłoczona swoimi myślmi.

M - Mhm czyli coś jest nie tak, mam rację? - dopytał ciepło kiedy to nadal nie odpowiadałam.

L - Właściwie to...

I w tym oto momencie ciemnowłosy przytulił mnie do siebie, a głowę mą ułożył wprost na swoim sercu.

L - To po prostu odbyłam dosyć ciężką i bolesną rozmowę z Adelinką.

M - Hm czyżby chodziło o Twoich rodziców?

Bingo!

L - Po prostu to było tak, że Adelcia znalazła zdjęcie mojej mamy pośród zdjęć rodzinnych i... - po raz kolejny przerwałam.

M - I po prostu Cię o nią spytała, tak?

No jak on mnie genialnie zna!

L - Tak.

I wtedy się już nie blokowałam.

M - Hej, ale Ty mi tutaj nie płacz skarbie. - wyszeptał cichutko kiedy to po minimum trzech sekundach opadałam bezwładnie w jego ramiona, a z moich oczu wypłynęły obficie gorzkie łzy. - Wiesz przecież, że to nie Twoja wina.

Miał rację.

Marcin Dubiel miał pierdoloną rację.

Przecież nie mogłam obwiniać się oto, że dla moich rodziców ważniejsza była praca.

M - Nie zmienia to jednak faktu, że jesteś bardzo silna jak na swój wiek Lexunia. - uśmiechnęłam się przez łzy. - Postawiłaś się rodzicom. Wyjechałaś pomimo tego iż sądzili oni iż nie czeka Cię w Warszawie żadna przyszłość, a jednak jak sama widzisz czekała i dalej czeka. Poznałaś tu naprawdę wielu jak śmiem twierdzić przyjaciół i mnie. Czy nie jest to spełnienie marzeń? Czy kiedykolwiek myślałaś, że tak to się wszystko skończy? Czy w ogóle w to wierzyłaś?

L - Nie. - wychrypiałam cicho nadal tuląc jego ciało, a tym samym mocząc mu jego elegancką, białą koszulę.

M - Więc teraz już nie wylewaj łez, bo nie będę w stanie zagrać Ci piosenki, którą specjalnie dla Ciebie napisałem.

On napisał dla mnie piosenkę?!

Cholera...

L - Napisałeś dla mnie piosenkę?

Tym razem to on nie odpowiedział.

Zamiast tego ponownie zasiadł za swym instrumentem, wyprostował plecy, a następnie i klikając powoli oraz z dostojnością co bynajmniej króla zaczął wygrywać pierwsze nuty swojego arcydzieła.

GOŹDZIKI - LEXY I MARCINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz