(ogólnie to chyba o tym nie wspomniałam, ale przez to, że jestem aktualnie na wakacjach to rozdziały pojawiają się tak jak tylko możliwość ich pisania mi na to pozwala)
| skip time około dwóch tygodni później od wesela |
A - Wyłożyłabyś proszę te oto rogalki na blasze i zmieniła ich cenę? - zapytała uprzejmie Agata wciskając mi w dłoń ową, wypełnioną aż po brzegi foremkę na co z automatu oblizałam swoje usta.
L - Ale tylko pod warunkiem, że jednego z nich będę mogła zjeść. - oznajmiłam słodkim głosikiem, a jednocześnie spoglądając na mą koleżankę miną nie jakiego Morta z bajki o pingwinach z Madagaskaru.
A - Zgoda, ale dopiero wtedy kiedy będziesz miała przerwę.
L - Okey, dziękuję! - podziękowałam po czym i w ostrożnych podskokach wróciłam przed ladę przy której od strony tak zwanego klienta siedział uśmiechnięty oraz co nieco pochłonięty nauką Marcin.
M - A cóż to tak pięknie pachnie? - odezwał się chłopak nagle.
L - Aaa rogaliki z nadzieniem pistacjowym. Chcesz spróbować?
M - A mogę?
L - No pewnie! - odpowiedziałam spokojnie, a następnie i przepołowiłam jednego w pół po czym i jedną z połówek zjadłam sama, a drugą podałam chłopakowi.
M - Mm one są naprawdę przepyszne! - zachwycał się brunet po chwili.
L - A nie mówiłam?
Kiedy dzisiaj około jedenastej z minutami do mojej kawiarenki po raz kolejny przybył brunet byłam co najmniej ucieszona jak i nieco zaskoczona. Co ciekawe nie miał on goździków, a jedynie torbę. Torbę szarą. Materiałową. Średniego rozmiaru. A we torbie książki i macbooka.
L - No to co? Jeszcze jedno kolokwium i wakacje? - zagadnęłam specjalnie patrząc wprost na jego notatki.
M - Tak mówią, ale czy profesor Smith's nie zrobi nam wejściówki na ostatnim zaliczeniu to zupełnie inna bajka.
I miałam właśnie odpowiedzieć, że na sto procent nie, bowiem byłoby to w mej opinii nie o tyle nie zbyt fajne co nie adekwatne jak na koniec roku gdy ni stąd ni zowąd drzwi od cukierni otworzyły się, a w ich progu stanął nie kto inny niż mój szef.
pT - Witaj Lexy znowu zagadujesz swych klientów?
L - Oczywiście aczkolwiek wie pan przecież, że pomimo wszystko wkładam w pracę całe swoje serce. - wybroniłam się niewinnie. - Z resztą jakie znowu haha?
pT - A takie, że nie pierwszy raz widzę jak rozmawiasz z tym oto młodzieńcem w czasie pracy. - stwierdził mężczyzna swoim ciepłym i spokojnym głosem wchodząc wprost za ladę jak i przyglądając się mojemu Marcinowi.
L - Chce mi pan powiedzieć, że po nocach obgaduje pan swych pracowników?
pT - Ja po prostu o Was dbam. - mruknął, a następnie zniknął gdzieś w zapleczu.
M - Taki szef to skarb.
L - Oooo tak! Zdecydowanie.
CZYTASZ
GOŹDZIKI - LEXY I MARCIN
Roman d'amour- Nigdy w życiu nie byłem ani trochę dobry w wyznaniach dlatego też po prostu wiedz proszę o tym, że za każdym razem kiedy dawałem Ci te może bez znaczące goździki miałem na myśli dokładnie to co one oznaczają. - szepnął nieśmiało ciemnooki po czym...