Rozdział 41. Twoje usta są stworzone do całowania

2.8K 96 11
                                    

-Naprawdę muszę tam iść? -rzuciłam, patrząc niepewnie na grupkę hokeistów znajdującą się przed wejściem do jednej z okolicznych knajpek. -Nie uważasz, że to dziwne, że tylko ty przyprowadziłeś kogoś ze sobą? -zapytałam, stresując się odrobinę zaistniałą sytuacją.

-Nie. -rzucił krótko, wymijając mnie lekko. -Poza tym jestem kapitanem, mam prawo zabrać ze sobą kogo chcę. -dodał, puszczając mi przy tym oczko.

-Wydaje mi się, że nie powinieneś nadwyrężać pozycji, którą obejmujesz. -mruknęłam, zaplatając dłoni na piersi.

-Masz rację. -zaśmiał się, przeczesując szybko swoje ciemne kosmyki. -Ale w tej sytuacji, musiałem. -dodał, skupiając swoją uwagę na chłopakach z drużyny. 

-Siemano. -rzucił, jak na moje oko coś za bardo wesoły chłopak, którego swoją drogą nigdy wcześniej nie wiedziałam.  

-Blaise, bracie! -zarechotał Caleb, wieszając się na moim towarzyszu. 

-Piłeś? -zapytał Blaise, który aktualnie robił za wieszak.

-Ja? No coś tyyy... -przedłużył ostatnią literkę, śmiejąc się przy tym głośno.

-Kurwa mać! - krzyknął niespodziewanie, zrzucając ze swojego ramienia Cala. -Który jeszcze? -burknął, mierząc gniewnie wszystkich zebranych spojrzeniem. -No który! -wrzasnął ponownie, nie wierząc najwyraźniej w ciszę która panowała.  

-Ale Blaise, my tylko kapkę. -odezwał się nagle Oliver, pokazując palcami małą przestrzeń,  która wskazywać miała na ilość alkoholu jaką w siebie wlali. 

-Chyba na początku sezonu wyraźnie zaakcentowałem, że w trakcie rozgrywek nie pijemy! - kolejny raz podniósł ton swojego głosu, mierząc gniewnym spojrzeniem kolegów z zespołu.

Tak, ale Miles stwierdził, że musimy oblać to ważne zwycięstwo... -zaczął, a mnie na wzmiankę o tym imieniu przebiegły ciarki i cholerne obrzydzenie. 

-Gdzie on kurwa jest? -zapytał, lecz nieoczekiwanie sam Miles zabrał głos.

-Mnie szukasz, kapitanie? -zadrwił, wychodząc nagle z wnętrza budynku.

-Pojebało cię kurwa! -prychnął Blaise, przeciskając się do tego zadowolonego z siebie tasiemca. -Wiesz, że jutro mamy kolejny mecz. -zaczął, zaciskając nerwowo dłonie w pięści.

-To nie moja wina, że kapitan nie potrafi dopilnować swojego zespołu, już nie wspomnę o swoim najlepszym przyjacielu, który upił się jako pierwszy. -zaśmiał się fałszywie, podchodząc do Blaise'a bliżej. -Czyżby rola kapitana cię przerosła? -rzucił, prowokująco zaplatając dłonie na klatce piersiowej.

Spojrzałam szybko na Blaise'a, który w tym momencie był wściekły. 

-Wypierdalaj! -wrzasnął, łapiąc w dłonie kurtkę Milesa. -Jeżeli przez ciebie jutro przegramy... -zaczął, lecz Miles natychmiast wybuch głośnym śmiechem.

-Przeze mnie? A to ja im wlewałem alkohol do mordy? Są dorośli, sami odpowiadają za siebie, ja tylko zaproponowałem oblanie dzisiejszego meczu, kapitanie. -zaczął, lecz po chwili od razu się zreflektował. -Może bardziej powinienem się do ciebie zwrócić, były kapitanie. -dodał, zaczepnie się uśmiechając. -Jak tylko trener zobaczy ich jutro w takim stanie i co ważniejsze jeżeli przegramy, będziesz miał przejebane. 

-Nie przegrają. -odezwałam się nagle, przypominając tym samym o swojej obecności. 

-O proszę kogo moje oczy widzą, łyżwiareczka. -zaczął, skanując uważnie moją sylwetkę. -Jak policzek? -zapytał zatrzymując się dłużej na pamiętnym miejscu.

Zły ruchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz