Kobieta stawiała bezszelestne kroki, na trawie pokrytej rosą. Jej stopy, były ubłocone i splamione krwią. Gdzieś po drodze zgubiła buty, razem ze swoim człowieczeństwem. W trakcie ucieczki popełniła błąd, który kosztował ją przemianę. Jeden błąd sprawił, że stała się prawdziwym potworem.
Jej nozdrza, wyczuwały słodką woń krwi ofiar, których musiała przemienić. Byli takimi samymi mordercami, jak ona. Mieli grzech, który w świecie nieumarłych nie podlegał rozgrzeszeniu.
Kobieta przemieszczała się w nieskazitelnej ciszy i ukryciu. Tej zdolności mogło, by pozazdrościć jej nie jedno zwierze, chcące uratować swoje życie przed zagrożeniem. Teraz ona była ofiarą i mordercą. Wszystko zależało tylko od strony medalu.
Pod osłoną gęstości leśnych krzewów, podążała w stronę niewielkiej, drewnianej chatki zbitej w prowizoryczny sposób. Niewielki dom był w widocznie słabym stanie. Miejscami odpadały mu deski i dach nie był już tak szczelny jak kiedyś, ale wciąż nadawał się do prowizorycznego życia.
Blondynka wzięła głęboki wdech. Analizowała, co robią jej ofiary. Detektory węchowe wykryły tylko jedną postać, był nim brunet. Człowiek, którego darzyła kiedyś szacunkiem. Mężczyzna był pogrążony w głębokim śnie, który miał zregenerować jego rany. Nieumarła nie zastanawiała się specjalnie, nad przemyśleniem planu. Jeden przeciwnik, to nie przeciwnik. Siła nieumarłych znacznie przewyższała siłę żywych. Zwłaszcza jeśli podejmowała się ataku z zaskoczenia.
Kobieta wyszła, zza zasłony krzewów na rozwidloną polane. Słońce już wzeszło, ale nie było tu żadnych przeciwników, tylko ona i człowiek, z którym poniekąd wiązała swą przeszłość.
W jej przemienionym mózgu nie było miejsca na wspomnienia, ani sentymenty. Postęp przemiany sprawił, że detektory jej dawnego ja, zgasły. Mózg kobiety już dawno umarł. Zostało tylko ciało zasilane zemstą, była tylko ich machiną. Nie spieszyła się z wykonaniem wyroku. Kochała zapach świeżej krwi ofiar, na które polowała.
Wybrała wejście otwartym oknem. Wskoczyła bezszelestnie w sam środek pokoju, gdzie spał. Pomieszczenie było śmiesznie małe, to pokój, kuchnia i sypialnia razem wzięta. Wnętrze tak klaustrofobicznie ciasne, że musiała wyważyć miejsce skoku. Nie chciała narobić rabanu.
W mieszkaniu unosił się zapach obiadu, pieczonej kaczki. Chatka nie miała żadnych zasłon, ani większych udogodnień. Oni zawsze dbali tylko o podstawowe wyposażenie. Nie spędzali tu na tyle dużo czasu, by zależało im na wyjątkowym wystroju. Byli osobami, które wiecznie szukały tylko przygód i gonili za okazją.
Dziewczyna bezszelestnie podeszła do brązowej, wytartej przez czas kanapy, na której leżał brunet. Mężczyzna przykryty jakimś starym, połatanym kocem. Miał dużo ran, co świadczyło, że był jeszcze mniejszym zagrożeniem, niż myślała. Wyjęła zza pasa spodni mały, fioletowy sztylet. Dotknęła koniuszkami lewej dłoni jego płaską stronę. Wystarczy lekkie dotknięcie, by poważnie się nim skaleczyć – pomyślała.
Jego skórzana, wypukła rękojeść świetnie leżała, w jej smukłej dłoni. Na jej bladej, pokaleczonej twarzy, pojawił się psychopatyczny uśmieszek. Przygryzła sine, spierzchnięte wargi i przymierzyła się do ataku. Wybrała za cel, jego kolano. Nieumarli kochali bawić się poszkodowanymi. Oni uwielbiali patrzeć, jak ich ofiary się wykrwawiają, jednocześnie prosząc ich, o zachowanie życia. Ona też stała się jedną z nich. Powąchała jego krew, która spokojnie płynęła jeszcze tylko w jego żyłach. Pochyliła się, ściskając broń i z całej siły wbiła mu ją w lewe kolano. Ostrze momentalnie przebiło się przez skórę i naruszyło strukturę kości, co było wyczuwalne zarówno w momencie wbicia jak i wyciągnięcia ostrza. Mężczyzna wyskoczył z łóżka, zakrwawiając wszystko wokół.
– Kurwa mać! – Podniósł wzrok, kiedy był już na ziemi. Nie widział jednak nikogo w zasięgu swoich oczu. Czuł pulsujący i rozrywający ból, który zajął jego kolano. Krwotok wyglądał poważnie. Ranny szybko sięgnął po pierwszy lepszy pistolet, który znajdował się w jego najbliższym otoczeniu. Krwawiące kolano było teraz jego najmniejszym problemem. Próbował przeanalizować całe pomieszczenie i widok za oknem, ale miał za małe pole manewru. Czuł się jak zaszczute zwierze w klatce, a tętno w jego żyłach osiągało niemożliwe ciśnienie. Adrenalina wzrastała niczym ilość krwi na podłodze jego mieszkania. Sytuacji nie ratował wcale fakt, że musiał stoczyć walkę ze śmiercią sam na sam.
– Nie bądź pizdą. – Rozglądał się wokół siebie, krzycząc – wyłaź i załatw to honorowo!
CZYTASZ
Śmierć nad Brighstone ZAKOŃCZONE
FantasyOna pracuje w wydawnictwie i dorabia jako kelnerka. Dziewczyna pragnie tylko ułożyć swoje skomplikowane życie. Uciec przed nieuchronnie zbliżającą się katastrofą. Człowiekiem, który chce zamienić jej życie w piekło. On od ponad roku zrezygnował z ż...