Rozdział 28

5 2 0
                                    

Z imprezy pogrążającej Ricka została mi cała masa zdjęć i parę wspomnień z nowymi przyjaciółmi i Charliem. Na każdym z nich byliśmy mocno wstawieni, przez co spora ich ilość wygląda po prostu źle i nie można ocenić tego inaczej. Choć było zabawnie, moja psychika krzywi się na myśl tych improwizowanych tańców na stole, przez które prawie skręciłam sobie kostkę, gdy Sam w ostatniej chwili sprowadził mnie na ziemie w jednym kawałku. Od minionej nocy ograniczyłam sprawdzanie smsów do jednego razu w ciągu dnia, Clyde w dalszym ciągu nie dał nawet znaku, że żyje. Z drugiej strony jeśli zablokował mój numer, to przynajmniej nie mógł zobaczyć tych żenujący zdjęć, które wysłałam mu nad ranem, kiedy impreza dobiegała końca. Jak myślę o tym na trzeźwo, to szczerze powiedziawszy, nie potrafię wyjaśnić, po co to zrobiłam.

Wróciłam do pracy pełną parą, moje zaangażowanie było konieczne, gdy zobaczyłam ilość zleconej pracy na emailu. Gorąca herbata z cytryną tworzyła przyjemną atmosferę w zaciszu mojej kuchni, kiedy pracowałam nad poprawą nowych tekstów. Praca sama w sobie szła mi dobrze, moja głowa potrzebowała takiej odskoczni. Całe moje skupienie krążyło wokół słów tworzących zdania. Trwało to do sylwestra, który tak, jak święta planowałam spędzić w samotności.

Mimo upływającego czasu nie pogodziłam się ze śmiercią Jeffa i rychłym odejściem Clyda. Ludzie są jak problemy, otaczają nas na co dzień, ale nie zawsze nas dotyczą. Kiedy jednak wtargną w nasze życie, potrafią bez pytania zmienić je o sto osiemdziesiąt stopni, a gdy odchodzą bez żadnych wyjaśnień, tworzą w głowie nowy niewyjaśniony wymiar pustki i przemyśleń. Tak było zarówno z Jeffem, jak i Clydem, choć ich sposób pojawienia się w moim życiu był tak diametralnie różny, to obaj tkwili w moich myślach po dziś dzień. Zamknięta sprawa dalej była dla mnie czymś w rodzaju niezabliźnionej rany, która przy każdej konfrontacji z moimi myślami tylko coraz bardziej się babrała i sprawiała ból, zwłaszcza, jak chodzi o Jeffa.

Popołudniową pracę przerwał dzwoniący telefon.

– Hej Anabell! – Odezwałam się pierwsza.

– Wpadaj na kręgle, dziś imprezujemy! – Powiedziała podekscytowana.

– Myślałam, że wróciłaś już do LA. – Uniosłam brwi ze zdziwienia.

– Możesz wpaść? – Zignorowała, mój komentarz. – Mam ochotę zagrać, a potem spędzić sylwestra w Visionary! – Słyszałam, jak w słuchawce przekrzykuje dudniącą muzykę. – Zgaduje, że nie masz innych planów?

– Ty chyba już jesteś w Visionary. – Zaśmiałam się.

– Podtrzymuje biznes Jeffa. Zakładam, że wiesz, o co chodzi – powiedziała zmieszana.

– To, czemu nie możemy spotkać się na miejscu?

– Umówiłam się już z Samem i Charliem, zakładam, że żaden z tych ciućmoków do ciebie nie zadzwonił po twoim pokazie tanecznym , który odstawiłaś – stwierdziła, nie kryjąc śmiechu.

– Ha Ha Ha – powiedziałam sarkastycznie. Moja twarz zapłonęła ze wstydu na wspomnienie, tego co udało mi się zapamiętać. – Lepiej powiedz, jak ty się z tym wszystkim czujesz. W sumie nie rozmawiałyśmy jeszcze po tym co stało się w lesie. – Zaczęłam szukać bardziej wyjściowego stroju od starej, wytartej koszulki i spodni dresowych.

W słuchawce zapadła cisza, blondynka musiała opuścić sale z dyskoteką.

– Jestem na etapie godzenia się z tym co się stało. Nie jest to łatwe Amy. Wybacz, ale nie byłam w stanie wtedy o tym rozmawiać, teraz nie jest dużo lepiej, ale jakoś się trzymam – wyznała po długiej chwili ciszy. – Jeśli chodzi ci o te wystrzały w nocy, to nie wiem, co o nich myśleć. Podejrzewam, że mogłyśmy być na jego celowniku, ale ja musiałam przynajmniej spróbować się czegoś dowiedzieć. Nie mogłam siedzieć tylko z założonymi rękami i czekać, pech chciał, że był pierwszą z ofiar. Czasu nie cofnę, ale zrobiłabym to po raz kolejny, nawet znając prawdę. Byliśmy ze sobą tyle lat, że nie mogłabym nie spróbować.

– Clyde w dalszym ciągu nie dał mi żadnej innej wiadomości. – Westchnęłam. – Podejrzewam, że skasował mój numer. Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, bo myślałam, że może sam czegoś się dowiedział. Przykro mi.

– Doceniam, twoją pomoc. – Pociągnęła nosem. – Wiem, że pewnie zabrzmi to samolubnie, ale nie chce już wracać do tego tematu. – Słyszałam, jak jej do tej pory radosny głos z każdym słowem zaczynał coraz bardziej się łamać. – Chce pamiętać tylko chwile, kiedy wszystko było dobrze.

Przełknęłam ciężko ślinę. Analizowałam w głowie to, co powinnam jej powiedzieć, pocieszenie w tej sytuacji nie zda się na nic. Mydlenie oczu, że jeszcze będzie dobrze w chwili, kiedy ktoś dla ciebie ważny nagle odchodzi z twojego życia, nie ze swojej woli nie jest fair. To rodzaj pierdolonej niesprawiedliwości, z którą można jedynie pogodzić się z czasem.

– Gdybyś chciała się wyżalić, możesz na mnie liczyć. – Czułam, jak niewidzialna pętla z napisem „Wyrzuty sumienia" zaciska się na moim gardle. Nie byłam tak wspierającą osobą nawet w stosunku do Clyda, mimo że ten parę raz naprawdę uratował mi skórę podczas naszej krótkiej znajomości.

Prawda była brutalna, mój gest był jedynie przejawem wyrzutów sumienia, a nie altruistyczną pobudką. Czułam się z tym źle, choć byliśmy winni oboje, to konsekwencje naszego romansu musiałam ponieść ja. Mogłam zgonić, to na chwile słabości lub przemoc domową, którą doświadczałam ze strony Ricka, ale to nie było wyjście, tylko sposób wybielania się przed samą sobą, by poczuć się lepiej.

– Żałuje, że nie poznałyśmy się wcześniej. – Dziewczyna wyrwała mnie z zamyślenia. – Kiedy mój najgorszy okres kiedyś się skończy, musimy iść na imprezę w LA.

– Mamy Visionary – pocieszyłam ją w trakcie zakładania ubrań. Postawiłam na czarną koszulkę z białym wzorem kota, oraz dopasowane granatowe spodnie imitujące jeansy. Wszystko dopełniłam długim zielonym rozpinanym swetrem.

– LA to całkiem inny klimat – zauważyła. – Tutaj ludzie są bardziej spięci, niż tam skąd pochodzę, muszę przyznać, że trochę mnie to przytłacza. Twój ślub to była pierwsza impreza, odkąd tu jestem i nie czuje się spięta.

– Dlatego jesteś sprzedawcą szczęścia? – Usłyszałam w słuchawce jej głośny śmiech.

– Każdy żyje zgodnie z własnym sumieniem. Widzimy się na kręgielni za pół godziny. Ja jeszcze czekam na jedną klientkę. Ta dziewczyna to istna petarda, w tym tygodniu codziennie robiła u mnie zaopatrzenie – mówiła z ekscytacją. – Podobno to stała klientka Jeffa. – Nie sądziłam, że ludzki organizm jest w stanie przysporzyć taką dawkę prochów.

– To może ją zaproś, rozrusza nasze spięte towarzystwo. Przynajmniej Charlie nie będzie kłócił się z Samem. – Wybuchłam śmiechem.

– Nowy rok nowe problemy? – Parsknęła. – W sumie czemu nie? Może być zabawnie.

Śmierć nad Brighstone ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz