Rozdział 4

7 2 0
                                    

 W telefonie miałam kilka połączeń od Sadie i Ricka, ale nie odpowiedziałam na żadne z nich. Dni uciekały w amoku leków uspokajających i jedzenia na telefon. Przeklinałam się za to. Miałam zrobić, to tylko raz. Miałam przespać, tylko jedną noc, a upłynęły już trzy dni... musiałam wyjść z błędnego koła swoich problemów. Podjęłam taką decyzję, gdy ich siła rozproszyła się po kilkunastu godzinach niezażywania kolejnych dawek.

Pod wpływem impulsu wybrałam numer do Esme, mojej szefowej. Chciałam umówić się do pracy na jutrzejszy dzień. Zastrzyk gotówki, który miałam dzięki niej, był przydatny. Nie chciałam z niego rezygnować, póki jeszcze mogłam brać u niej zlecenia. Szefowa odebrała po trzecim sygnale.

– Hej, Esme! – Starałam się brzmieć, jak najbardziej neutralnie. – Chciałam spytać, czy znalazłabyś dla mnie jakieś zlecenie na jutro? Przyjmę każdą liczbę godzin, choć nie ukrywam, że zależy mi na dłuższej zmianie. – Zaczęłam przewracać w dłoni niebieski długopis.

– Cześć – jej ton głosu wskazywał, że miała dobry humor. – Myślę, że mogłabyś przyjść na dwunastą i zostać do szóstej rano, jeśli ci to odpowiada. – Nagle usłyszałam trzask i stłumiony krzyk kobiety. – Charlie! Jak rozbijesz, jeszcze kurwa jedną butelkę wódki, to polecę ci po wypłacie!!

– Będzie super! Rozumiem, że mam zmianę z Charliem?

– Tak! No, chyba że do tej pory zbankrutuje! Jak patrze na jego dzisiejsze potyczki z pracą. Zaczynam wątpić w ten biznes...

– Może jednak nie będzie, tak źle. – Wymusiłam śmiech, po czym dodałam. – Dzięki, Esme. Miłego wieczoru!

– Dobranoc!

Dzisiejszej nocy miałam problemy z zaśnięciem. Choć to głupie, czułam się obserwowana. Odurzające działanie psychotropów zniknęło, stres i nerwy znowu zaatakowały mój umysł. Zajmowałam moje ulubione miejsce w kuchni. Spoglądałam przez okno. Pogoda była stabilna, zawiesiłam wzrok na jednym z drzew, na jeszcze moim podwórku... Jeszcze. To słowo, w mojej głowie wydawało bolesny wydźwięk, który rozchodził się po całym, moim ciele. Podświadomie szukałam elementu zagrożenia. Mężczyzna miał, tak wiele informacji. Byłam dla niego prostym celem, gdyby chciał, mógłby to wykorzystać. Pytanie, czy chciał? Czy to zrobił? Czy może, to był faktycznie tylko zwykły wypadek i sprawa została już zamknięta... mogłam tylko gdybać. Ale moje myśli nie umiały odejść od tamtej sytuacji.

                                                                                      ***


Kilka miesięcy wcześniej.

Lipiec zawsze był jednym z piękniejszych miesięcy w roku. Może dlatego, że należał do tych cieplejszych. Kalendarzowe lato, nie było katorgą w tej części Anglii, a jedynie przyjemnym doznaniem. Panowała tu lekko podwyższona temperatura, przeplatająca się od czasu, do czasu z ciepłym deszczem.

– Pogadamy? – Jeff wyrwał mnie od czytania książki. Niechętnie położyłam ją na blat, co dało mu zielone światło. Mężczyzna zajął miejsce na sofie w salonie, tuż obok mnie. Kanapa skupiła się na jego ciężarze bardziej niż na mnie, wyczułam to od razu, gdy zajął miejsce. Nic dziwnego, w końcu był ode mnie wyższy i zapewne cięższy. Coś się zmieniło. Jego brązowe włosy odzyskały swoje stare, ulubione ułożenie. Na niewielkiej ilości żelu ułożył delikatne fale zaczesane ku górze. Nie miał długich włosów. Ta fryzura wyglądała na nim świetnie.

– Wyjeżdżam za pół roku. Dokładnie pierwszego dnia listopada – mówił wsparty łokciami o kolana. Pochylał się do przodu, patrząc jednocześnie na mnie. Przez chwile zamarłam.

– To wina Ricka?

– To niczyja wina. Po prostu znów jestem z Anabell. Udało nam się odłożyć wystarczająco pieniędzy na zakup mieszkania i wspólne życie. Kiedy się przeprowadzę, znajdę inną pracę i będę z nią tworzył wspólną przyszłość – mówił ze spokojem, którego nie słyszałam od niego od naszego pierwszego sylwestra. – Jesteś na mnie zła?

– Nie. Cieszę się, że jesteście znów szczęśliwi – uspokoiłam go. – Mówiłeś Rickowi, że odchodzisz?

– Nie. Wiem, że on jest dla ciebie ciężkim tematem. Po tym co mi mówiłaś, wiem że nie powinienem był się wtrącać. Ale myślę, że powinnaś go zostawić. On źle cię traktuje. – Jeff odwrócił wzrok.

– To nasze sprawy. Nie musisz się o mnie martwić, ale proszę, nie mów mu, że odchodzisz. Niech ta sprawa zostanie między nami. Przynajmniej na razie – westchnęłam.

– Masz moje słowo – powiedział bez zastanowienia. – Ale przemyśl, proszę to co mówiłem na jego temat. Nie będę już w stanie cię ratować, kiedy wyjadę i oboje dobrze to wiemy. – Spojrzeliśmy sobie w oczy. Wiedziałam, że miał rację, ale brakowało mi odwagi, by mu ją przyznać. Znałam możliwości mojego narzeczonego. Byłam przekonana, że jeśli każe mu odejść, zrobi mi coś złego. W stopniu, o którym wręcz bałam się myśleć.

– Nie martw się. Coś wymyśle. – Łagodziłam sytuację. Wiedząc, że i tak tego nie zrobię. Cieszyłam się jedynie myślą, że Rick wyjeżdża, dzisiejszej nocy. Ale było, to tylko chwilowe rozwiązanie.

Śmierć nad Brighstone ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz