Clyde

5 3 0
                                    

Poruszaliśmy się w mroku drzew, polegając jedynie na źródle światła latarek postaci idących kilka metrów przed nami.

– Gdzie ona ją prowadzi? Coraz bardziej zalesiona jest ta droga – mruknął niezadowolony Jay.

– Wszystko idzie zgodnie z moimi ustaleniami. Lepiej powiedz, co pokazuje kompas – powiedziałem chłodno.

Urządzenie wykrywające obecność zakażonych zostało wykonane wiele wieków temu na jednej z pierwszych krain. Nigdy nie poznałem jego historii. Jedyne co o nim wiedziałem od Marla to, to że swoją zdolność zdobył dzięki smoczym łuską. W podróży miałem wiele okazji obcować z tymi magicznymi stworzeniami, ale nigdy nie miałem pretekstu, aby zapytać ich o fenomen tego przedmiotu. Zazwyczaj nasze spotkania były grą o przetrwanie, a w innych stawali się naszym chwilowym środkiem transportu. Wszystko było zależne od sytuacji, w jakiej się znajdowaliśmy.

– Świeci się na niebiesko.

– Czyli zaraz zaatakuje, lepiej przygotuj spluwę – poleciłem przyjacielowi, sam dzierżąc naładowaną wcześniej broń w ręku.

– Zluzuj Clyde. Może straciłem swoją niezależność, ale dalej umiem odstrzelić zbędne towarzystwo. – Jego głos wydawał się być pewny, ale ja wyczułem w nim nutę wahania.

Ciężar broni wzrastał zawsze przed zadaniem śmiercionośnego strzału. Zabiłem już tak wielu ludzi, jak i nie ludzi, że sytuacja dokładnie taka, jak ta nie powinny we mnie wzbudzać większych emocji. A jednak dalej czułem iskry pod grubą skórą. Nie były to symptomy strachu przed porażką, a raczej element skupienia zmysłów na tym co nieznane. W takich akcjach zawsze dzielił nas jeden krok od porażki.

Jay wpatrywał się w kompas, którego niebieska poświata zaczęła coraz bardziej migotać. Był to znak, że Marl jest wśród nas. Zwarty i gotowy na swój ostatni atak.

Skupiłem wzrok na Amy i Anabell, szukałem marginesu błędu człowieka, którego kiedyś uważałem za kogoś ważnego. Uniosłem broń, byłem w pełnej gotowości nie popełnić błędu, przez który życie straciła Rachel. Kobieta, której nie znałem.

– Krzaki po lewej – szepnął Jay.

Skierowałem spojrzenie na wyznaczone miejsce. Przymrużonymi oczami dostrzegłem nieznaczny ruch. Istniała szansa, że to jakieś niegroźne zwierze, ale w tych okolicznościach musiałem zakładać najgorsze.

– Zajmę się nim – zagadnął ledwie słyszalnym tonem. – Ty obserwuj otoczenie.

– Nie sądzisz, że to zbyt oczywiste? – Uniosłem brew.

– Sądzisz, że warto teraz to rozważać? Lepiej zabić to co się tam kryje, niż dobić potem dwie dodatkowe osoby Clyde – cichy, ale surowy ton jego głosu utkwił mi w głowie. Jay miał rację, musieliśmy reagować nawet jeśli to tylko jedna z jego gier.

Wpatrywałem się pustym wzrokiem w blondynkę i brunetkę, wodziłem spojrzeniem w otaczające je możliwe niebezpieczeństwa. Co jakiś czas odwracałem głowę i nieudolnie sprawdzałem co działo się u Jaysona. Przyjaciel mimo moich starań zniknął z pola mojego wzroku. Wiedziałem, że mogę jedynie czekać i powoli kierować się za dwójką dziewczyn znajdujących się na liście naszego dawnego przywódcy. Ściskając w dłoni nabitą broń, poruszałem się w ukryciu lasu. Każdy postawiony krok mógł być naszym końcem, byłem tego świadom do tego stopnia, że moje zmysły wyostrzyły się do granic możliwości.

Dźwięk strzału pistoletu rozproszył panującą ciszę, jego symfonia odbijała się od drzew, tworząc nieprzyjemne echo. Źródło dźwięku niosło się od strony, w którą udał się Jay. Zamarłem, nie wiedząc, co tak naprawdę się dzieje. Świtała latarek oświetlały podłoże mchu i opadniętych liści. Podbiegłem do upuszczonych znalezisk, zacząłem nerwowo oświetlać jedną z nich przestrzeń wokół siebie. Przeklinałem w myślach to, że straciłem je z oczu.

– Już po sprawie. Chodź tu! – Usłyszałem krzyk z miejsca, w które jakąś chwilę temu zmierzał Jay.

Bez zastanowienia postąpiłem zgodnie z tym co powiedział. Rozświetlając miejsce całego zdarzenia, moim oczom pokazał się obraz Marla z zakrwawioną głową. Czarna ciecz świadczyła, o tym, że nie doszło do najmniejszej pomyłki.

– Trzeba jeszcze spalić zwłoki – głosem przyjaciela targały emocje, które starał się ukryć, obmyślając dalsze kroki.

– Ja się tym zajmę. – Poklepałem go po ramieniu w ramach wdzięczności. – Wracaj do Kerstin i Hannah. One na pewno się o ciebie martwią.

Latynos stał jak wryty ze wzrokiem utkwionym w bezwładnym ciele Marla. Stał tak przez dłuższą chwilę, aż zdobył się na schowanie broni do kieszeni kurtki.

– Ciesze się, że to ja go zabiłem – wyznał z wyrzutem. – Marl był zbyt pazerny, kompas nie wykrywa już zakażonych. Już po wszystkim. – Wsadził dłonie w kieszenie spodni.

W odpowiedzi pokiwałem jedynie głową. Pomimo faktu, że wszystko jakoś udało się załatwić, nerwy nie chciały opuścić mojego organizmu. Czułem, jak serce nie zwalnia, a zmysły szukają hipotetycznego zagrożenia.

Wiedziałem, że Jayson czuł dokładnie to samo, ale nie mogłem nic z tym zrobić. W tej chwili zaczynał się mój nowy etap życia. Etap, w którym znów zaczynałem wszystko od zera. Po raz kolejny musiałem zmierzyć się z błędami przeszłości. Teraz to ja byłem, taki jak Jay kiedyś. Nie miałem już nic do stracenia.

Śmierć nad Brighstone ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz