Clyde

5 2 0
                                    

W powietrzu unosił się duszący odór papierosów, męskiej toalety oraz głośny dźwięk, rozchodzącej się muzyki dyskotekowej. Stałem ze skrzyżowanymi rękoma oparty o czarne, łazienkowe płytki. Udawałem, że sprawdzam coś w telefonie, a tak naprawdę skupiałem uwagę na każdym, kto wchodził do środka. Większość najebanych ludzi prowadziła ze sobą głośne, bezsensowne dialogi na temat ich nudnego życia, zaliczonych panienek, albo kupowało trawkę od kręcących się wokół dilerów.

Zwykły syf – pomyślałem. Przez dwie godziny jedyne co robiłem, to zmieniałem pozycje, ustępując z nogi na nogę. Możliwe, że środek dnia nie przyciągał do lokalu tych gości, na których obecności zależało mi najbardziej.

Kiedy ruszyłem, w kierunku wyjścia zobaczyłem go. Stał schowany w najbardziej skrajnym kącie dyskoteki. Podpierał ścianę, sącząc jednocześnie drinka. Oblicze mężczyzny skrywał kaptur czarnej kurtki, nie miałem stuprocentowej pewności, ale jego postura i strój zgadzał się z wyglądem tamtego napastnika. Widziałem, jak zakapturzony obserwował ludzi. Zachowałem dystans kilku metrów. To nie było normalne, ludzie w takich miejscach nie chowali swojego oblicza.

– Zatańczymy? – Z obserwacji wyrwał mnie kobiecy głos. – Widzę, że jesteś sam, czy się mylę? – Poczułem delikatny ucisk na przedramieniu pod naporem kurtki. Gdy odwróciłem wzrok, moje oczy spotkały się z ładną, rudowłosą dziewczyną, która mogła mieć na oko jakieś dwadzieścia lat, albo była to kwestia jej mocnego makijażu i skąpej, czerwonej sukienki.

– Może następnym razem. – Posłałem dziewczynie zadziorny uśmiech. – Jestem w pracy. – Kobieta posmutniała, ale nie drążyła tematu. Odeszła jedynie z niezadowoleniem na twarzy.

Wróciłem wzrokiem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widziałem zakapturzonego. Człowiek rozpłynął się w tłumie, co poskutkowało moim nerwowym szukaniem jego charakteru wśród przynajmniej kilkudziesięciu innych bawiących się pośród dyskotekowych świateł laserów.

Mój wzrok namierzył mężczyznę, gdy ten prawie zdążył zniknąć za wielkimi, przeszklonymi drzwiami lokalu. Rzuciłem się biegiem, nie zważając na to, że po drodze staranowałem kilka tańczących osób. Gdybym zwolnił tempa, zapewne usłyszałbym parę nieprzychylnych opinii na temat tego zdarzenia. Wpadłem z impetem na drzwi, robiąc przy tym zbyt dużo rabanu, prawie pośliznąłem się na śliskim od deszczu chodniku. Ale mężczyzna nawet nie spojrzał w moim kierunku. Pędziłem przez krótki dystans, by w miarę zrównać naszą zbyt dużą różnicę odległości.

Pogoda tego dnia była typowo jesienna, co oznaczało niską temperaturę przeplatającą się na moje szczęście ze spokojnym, ale zimnym deszczem.

Zakapturzony poruszał się szybko. Nie był to bieg, ale coś na rodzaj marszu. Podążał za kobietą, która szła w odległości sześciu metrów od mężczyzny. Zapewne ilość alkoholu krążąca w jej krwi jak i popołudniowa godzina sprawiły, że blondynka nawet nie spodziewała się, czyhającego na nią zagrożenia. Kobieta stawiała chwiejne kroki na białych szpilkach, których delikatny stukot odbijał się od mijanych przez nas budynków.

Nie podjąłem się ataku, nie miałem jeszcze wystarczającego powodu. Śledziłem ich dwójkę do momentu, kiedy blondynka zaczęła zapuszczać się w uliczki odgrodzone od ludzkich spojrzeń.

Zaufałem swojemu instynktowi zabójcy. Nauka, której nauczyła mnie moja własna matka, zanim straciła świadomość tego kim jest i co się wokół niej dzieje. Były dla mnie w takich sytuacjach na miarę złota. W takiej chwili, jak ta widziałem ją, w jej najlepszej odsłonie. Ponura wizja wojny, kiedy uczyła siedmioletnie dziecko jak posługiwać się jego pierwszym w życiu pistoletem, w innych warunkach mogłaby wskazywać na to, że kobieta wypycha własne dziecko na pewną śmierć. Ale ona tylko uczyła mnie jak się bronić przed czymś lub kimś, czym ona nie była w stanie sama tego uczynić. – Zabijanie jest złe, to najwyższy wymiar kary, której być może kiedyś będziesz zmuszony się dopuścić. Jeśli na szali stanie twoje życie nigdy się nie wahaj. – Pomimo upływu lat i faktu, że już od dawna jej nie było, słyszałem każde jej słowo. Dźwięk sensu wypowiadanych zdań, był dla mnie tak wyraźny, jak gdyby ona zawsze stała przy mnie, kiedy podejmowałem się pozbawiania czyjegoś życia. Jeśli faktycznie tak było, cholernie się na mnie zawiodła i to wiele razy. – Kiedy twoja broń jest nabita, ale panujesz nad sytuacją. Spokojnie odbezpiecz pistolet, powoli wyceluj, najlepiej w serce. Jeśli nabierzesz więcej wprawy, możesz próbować strzelić w głowę. Taki strzał najszybciej zabija, albo przynajmniej dopuszcza się szybkiego wykrwawienia.

Zacisnąłem dłoń na ciepłej stali. Czekałem, obserwowałem, podążałem. W pewnym momencie mężczyzna przywarł pijaną kobietę do betonowej ściany. Z jej ust wyszedł stłumiony bełkot. Tajemnicza postać zdjęła kaptur czarnej kurtki.

Zamarłem na widok zadrapanego oblicza i czarnej cieczy, która wydobywała się z jego ran. Zrozumiałem, że moje obawy stały się faktem. Nie chciałem zaakceptować tego, że mężczyzna, który cały czas znajdował się pod kapturem kurtki, był właśnie nim.

Przestałem słyszeć dźwięki, szok pozbawił mnie części moich zmysłów. Przez dłuższą chwilę stałem i wpatrywałem się w wyrok, który mój własny przyjaciel wykonywał na pijanej kobiecie.

Kiedy jej ciało upadło bez życia na chodnik. Zrozumiałem, co tak naprawdę wydarzyło się na moich oczach. Bezmyślnie wystrzeliłem pistoletem w truchło, które pozostało po blondynce. Nie potrafiłem go zabić. Chciałem, by uciekł, zniknął mi z oczu. Ale on nie miał tego w swoich planach. Odwrócił się nerwowo w moim kierunku, na jego twarzy prócz krwi i ran widziałem psychopatyczny obraz uśmiechu.

– Marl co oni ci kurwa zrobili? Co ty kurwa zrobiłeś? – Moim głosem targała bezsilność połączona ze współczuciem. Człowiek, który kiedyś był głową całej drużyny, stał się krwiożerczym potworem, który musiał umrzeć. Mężczyzna przeczesał poszarpane ciemne włosy. Wpatrywał się we mnie z pustką.

– Dopełniam naszego przeznaczenia. – Parsknął z nie małym śmiechem. – Byłoby prościej gdybyś dał mi się przemienić za pierwszym razem. Pomyśl, na dobry początek. Ty, ja, Jayson. Stary skład na nowych zasadach. – Nieumarły wyminął zakrwawione ciało, zbliżył się na odległość trzech metrów. W mojej dłoni w dalszym ciągu znajdował się pistolet.

– Nie chce tego robić, zejdź mi z oczu – zagroziłem, celując w jego głowę. Mężczyzna podszedł niebezpiecznie blisko. Czułem, jak wszystkie możliwe mięśnie napinają się pod wpływem stresu, kiedy jego czoło zetknęło się z lufą.

– Kiedy wrócisz do mojej drużyny, na nowo pokochasz smak ryzyka. – W jego głosie słyszałem obietnice. – To będą nowe doznania, których nie uczknąłeś nawet w połowie, kiedy mordowałeś dla naszego zespołu Clyde. Ale to nie stanie się dziś. Dziś ani ty mnie nie zabijesz, ani ja cię nie przemienię. – Marl powoli odsunął się od mojego pistoletu. – Polubiłem tę zabawę, a ty nie jesteś jeszcze gotów. Lepiej pomyśl nad kandydatką na nową Ineed. Nieumrali, żyją wiecznie. Samotność cię zanudzi.

– Nie pozwolę ci na to. – Przełknąłem ciężko ślinę. Czułem jak dłoń, w której dzierżyłem pistolet, zaczęła drżeć. Zignorowałem ten impuls, starałem się iść w zaparte. – Nie przemienisz ani nie zabijesz już nikogo więcej – powiedziałem z pełną powagą.

– Oh Clyde, Clyde. To naprawdę urocza próba. – Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. – Nie oszukasz przeznaczenia. Dragon Land już zostało oczyszczone, reszta krain, również ponosi konsekwencje czynów takich ludzi, jakimi byliśmy my. Nie uciekniesz od przeznaczenia – powiedział z przylepionym uśmiechem na twarzy. Marl powoli wycofał się w stronę uliczki. Nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej, kiedy dowiedziałem się, że miejsce naszej ostatniej wspólnej wyprawy przemieniło się w nicość. Nie chciałem wyobrażać sobie, jak spokój tamtych ludzi zamienił się nagle w krainę śmierci.

Śmierć nad Brighstone ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz