Rozdział 31

7 2 0
                                    

Głośny wystrzał poniósł się echem po sali dyskotekowej, na której zostaliśmy tylko ja, Marl, Sam, Charlie oraz jeszcze kilka ofiar, które nie zdążyły dołączyć do uciekającego tłumu. Muzyka zamilkła, tkwiliśmy w przerażającej ciszy.

– Broń to chyba wygrałaś w czipsach. Strzelasz beznadziejnie.

Gdy otworzyłam oczy, spostrzegłam czarne plamy wydobywające się z postrzelonego ramienia Marla. Mężczyzna na moich oczach obwiązał splamioną koszulą miejsce po kuli. Jego klatka piersiowa, była cała w bliznach i niezbyt dobrze zagojonych zadrapaniach.

– Odsuń się od Sama! – Wykrzyczałam.

– Spokojnie – mówił znudzony. – On i tak zaraz stanie się jednym z nas, w trakcie twojej zabawy w robienie z siebie nieudanej bohaterki, ja zdążyłem już go zranić. To koniec. – Wsunął dłonie w kieszenie spodni, w oczekiwaniu na moją reakcję.

Nie zważając na niebezpieczeństwo, przepchnęłam się obok szatyna. Jego skóra była zimna i szorstka tak jak on wyzbyła się resztek możliwego człowieczeństwa.

– Po co to robisz? Czego od nas chcesz? – Krzyczałam, klęcząc koło zwijającego się z bólu przyjaciela.

– Amy, Amy, Amy. – Zapętlił moje imię. – Przecież wiesz, że nie lubię oczywistości. Ciągle te same pytania: Po co, dlaczego?

Bezskutecznie starałam się zapanować nad drżącym ciałem, z którego z każdą chwilą uchodziło życie. Starania przytrzymania głowy nie przynosiły zamierzonych efektów, z ust mężczyzny zaczęła toczyć się piana.

– Zabijanie sprawia ci radość. – Zaczęłam od innej strony. – Nie jestem tak zepsuta jak ty. – Uniosłam głowę. Chciałam widzieć, jaki będzie jego kolejny ruch.

– Odważne słowa, jak na kogoś znajdującego się w twojej sytuacji – skrytykował.

Potwór w ludzkiej skórze powoli zbliżał się do mnie z każdym drobnym ruchem. Czułam narastający strach podchodzący mi do gardła. Chciałam uciekać, lub krzyczeć, ale jeśli to, co mówił o przemianie ludzi, było prawdą, moja ucieczka nie zdałaby się na nic. Nadchodząca śmierć dopadłaby mnie prędzej czy później.

– Gdzie jest Clyde? – Chwiejną ruchem skierowałam broń w kierunku jego głowy. Facet tym razem nerwowo się uśmiechnął.

– Wrócił do podróży. – Sposób jego wypowiedzi stał się bardziej nerwowy. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby oprawcę opuściła pewność siebie lub może mi się tylko zdawało. – Możesz być pewna, że jest na tyle daleko, że nie dowie się o niczym, o ile sam jeszcze nie stał się jednym z nas. Nie zabijesz mnie, brak ci odwagi. Widzę, jak strach przejmuje nad tobą kontrole. – Zrobił pierwszy, pewny krok w moim kierunku. Starał się manipulować moim postępowaniem.

Czułam drżenie dłoni, nie byłam w stanie zapanować nad tym co działo się z moim ciałem. Mój umysł nie chciał przyjąć do wiadomości, że znalazłam się ze śmiercią sam na sam. Bez drogi ucieczki, bez planu. W tej chwili ratował mnie jedynie fakt klęczenia na ziemi. Przyjęłam pozycję, z której ciężko byłoby mnie wyprowadzić.

Uspokój myśli. Strzel mu w głowę! – Usłyszałam polecenie. Głos należał do babci Sama. – To nie halucynacje i nie czas na strach, po prostu go zabij! – Rozkazała.

Nic nie odpowiedziałam, cały czas podtrzymywałam kontakt wzrokowy z potworem stojącym naprzeciw mnie. Powoli złapałam broń w obie maksymalnie wyciągnięte przede mnie dłonie. Twarz Marla stawała się coraz gorsza.

Na co jeszcze czekasz ? Strzelaj do ciężkiej cholery! – Zdenerwowany, kobiecy głos zagrzmiał. Polecenie było na tyle niespodziewane, że palec sam pociągnął za spust, wykonując tym samym wyrok. Po raz kolejny poczułam odrzut w rękach spowodowany moim tym razem trafnym strzałem.

Otworzyłam szerzej oczy, gdy zrozumiałam, co zrobiłam. Czarna, zimna ciecz zaplamiła moją twarz, kiedy trafiłam w jego mózg. Z moich ust wydobył się jęk przerażenia.

Zabiłam człowieka. – To była pierwsza myśl, kiedy zwłoki bezwładnie padły na parkiet, a czarna ciecz wylała się na podłogę.

– Zabij jeszcze jego kompana! – Kolejne polecenie wybrzmiało w mojej głowie.

Z myślami pełnych sprzeczności, postanowiłam ulec głosowi. Każda decyzja była zła i niebezpieczna. Człowiek, który jeszcze do niedawna zaliczał się do grona ważnych dla mnie ludzi, odszedł. Widok mężczyzny zamieszkującego jego ciało nie miał nic wspólnego z Charliem, którego znałam i lubiłam. Pustka wypełniająca jego postać była jedynie maszyną do zabijania.

– Chcesz zabić czy dać się zabić? – Staruszka nie zamierzał dać za wygraną. Jakkolwiek udało jej się wejść w przestrzeń mojego umysłu, zrobiła to wręcz idealnie.

Podniosłam się z parkietu, na którym ciało Sama drżało coraz bardziej. Ściskając pistolet, przymierzyłam się do kolejnego strzału. Charlie ignorował rzeczywistość dookoła, był pochłonięty odrywaniem ludzkiego ciała od kości. Z odległości pięciu metrów oglądałam, jak mężczyzna klęczy w kałuży krwi. Czerwona ciecz była dosłownie wszędzie wokół niego.

Nie chciałam zapamiętywać go jako potwora. Osoba, którą był, nigdy nie zdobyłaby się na celową krzywdę obcych mu ludzi. Czując, jak po gorących policzkach spływały łzy zmieszane z czarną cieczą, wymierzyłam w tył jego głowy.

– Przepraszam – wyszeptałam, dławiąc się własnymi łzami.

Drżącymi dłońmi nacisnęłam za spust. Po zobaczeniu, jak kula przechodzi przez głowę człowieka, z którym pracowałam i się przyjaźniłam, broń wypadała mi z rąk. Podłoga osunęła się spod nóg, a ja upadłam na kolana. Napad histerii, pogrążył moje zmysły. Straciłam panowanie nad rzeczywistością, jak jeszcze nigdy dotąd.

Cisze zastąpił mój krzyk i płacz, stłumione emocje rozsadzały mnie w każdy możliwy sposób. Nie wiem, jak długo działo się wszystko to, co było potem. Ból zmieszany z histerią po prostu we mnie trwał. Zmieniał wszystko, w co wierzyłam i to, kim byłam do chwili wykonania strzału. 

Śmierć nad Brighstone ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz