Rozdział 27

1K 35 0
                                    

– Mieliśmy spędzić ten czas tylko we dwoje, a za nami jadą twoi ludzie. – Olivia, naburmuszona, głośno wzdychając, oparła głowę o szybę samochodu. Sądziła, że ten dzień spędzą z dala od kogokolwiek i czegokolwiek. Pragnęła, aby choć przez ten czas, uchodzili za normalną parę. Na co dzień ich życie dalekie było od normalności.

– Kotku, przecież wiesz, że bez ochrony nie możemy poruszać się po mieście. Kazałem im trzymać się z tyłu. – Kładąc dłoń na nodze dziewczyny, zaczął sunąć nią do góry. – Naprawdę o to chodzi, czy martwisz się tym, co wydarzyło się w łazience? – Niby znali się krótko, lecz Paulo zdążył nauczyć się, że zachowanie Olivii praktycznie zawsze ma jakieś drugie dno.

– Masz rację, boję się, że jeśli zajdę w ciążę, to sobie z tym nie poradzę. – Odrywając się od szyby, spojrzała na mężczyznę. Poruszyli naprawdę dosyć ważny temat i nie zamierzała uciekać wzrokiem. – Obawiam się tego, w jakim świecie musiałoby żyć.

– Rozumiem, że nie chciałabyś mieć dziecka z kimś takim, jak ja. Gdyby to był ktoś inny, to nawet byś się tym nie przejęła? – Kobiecie, nie do końca o to chodziło, lecz nie wiedziała, jak to wytłumaczyć, by nie urazić osoby, którą naprawdę kocha.

– To nie tak. Kocham cię. – Ujęła dłoń Paulo, by poprzez bliskość podkreślić ważność swoich słów. – Chodzi o to, że sam powtarzasz, iż jesteśmy w niebezpieczeństwie i tak miałoby się wychowywać nasze dziecko? – Mężczyzna ostro zahamował, co spowodowało, że dziewczyna o mało co nie uderzyła głową o kokpit. Wyrzucała sobie w myślach, że mogła zapiąć te cholerne pasy. – Chcesz nas zabić? – Całą swoją frustrację przelała na Paulo.

– Posłuchaj, zrozumiałem. Nie chcesz dziecka z kimś takim jak ja. Jeśli zajdziesz, puszczę cię wolno. Zresztą, jeśli chcesz, to możesz teraz wysiąść i odejść. – Otwierając drzwi od strony kierowcy, wysiadł na zewnątrz. Przechodząc na drugą stronę pojazdu, złapał za klamkę od drzwi pasażera i używając całej swojej siły, rozwarł je na całą szerokość. – No, dalej. Możesz odejść! – Wściekłość mężczyzny, przeplatała się z bólem, który odczuwał w swoim sercu. Sądził, że dla Olivii te wspólne chwile coś znaczą, a tak naprawdę ona dalej uważała go za diabła.

– Nie chcę. Wróć do środka. – Przestraszona całą sytuacją, mówiła tak cicho, że Paulo ledwo, co ją usłyszał. – Co chwilę, przejeżdżają tędy auta. Zaraz ktoś się zatrzyma i będziemy musieli się tłumaczyć.

– Gówno mnie to obchodzi. Zależy mi na tobie, a ty traktujesz mnie jako zło konieczne. – Kobieta, obserwując zamykane się z impetem drzwi, odwróciła głowę, by tym samym choć trochę uniknąć nadchodzącego hałasu. – Wracamy do domu. Mój dobry nastrój się skończył. – Nie mówiąc nic więcej, zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu.

– Przepraszam...

– Lepiej już nic nie mów i przemyśl moją propozycję. W każdej chwili mogę odwieźć cię do zapijaczonego ojca. Mam dość skakania nad tobą. Poza tym, mogę wysłać kogoś do apteki. Możesz na wszelki wypadek wziąć tę pieprzoną tabletkę! Tylko ty potrafisz robić z igły widły. – Gromkie słowa coraz to mocniej uderzały w Olivię. W pewnym stopniu sobie na to zasłużyła, lecz Paulo powinien się pohamować i nie być takim skończonym dupkiem. Miała prawo mieć swoje obawy, których on nie musiał rozumieć. On wychowywał się w tym świecie od maleńkości, a ich potencjalne dziecko mogło mieć wybór. Z drugiej strony dopuszczała do siebie myśl, iż wcale nie musiało dojść do zapłodnienia.

Drogę powrotną pokonali w dużo krótszym czasie. Paulo, nie zważał na prędkość. Pędził jak szalony. Pomimo to, że dziewczyna, próbowała go zagadywać i w jakiś sposób udobruchać, nie odezwał się, ani słowem. Zatrzymując się przy posiadłości, nawet nie poczekał, aż Olivia wysiądzie z samochodu. Tylko ruszył stanowczym krokiem przed siebie.

W rękach szatanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz