4

2 1 0
                                    

Jeremy
Komisariat mieścił się w niskim, niebiesko-białym budynku stojącym między blokami, otoczonym przez kilka drzew, na których zaczynały żółknąć liście. Przed nim, na dość sporym parkingu stały radiowozy i samochody służbowe. Funkcjonariusz zaparkował blisko wejścia, wysiadł i poczekał aż wyjdę co zrobiłem powoli. Baaaardzo powoli. Nie spieszyło mi się w żaden sposób. Ani by zeznawać, ani spotkać ojca. Na wspomnienie tego drugiego przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

Wewnątrz znajdowała się poczekalnia. Rzędy plastikowych, niebieskich krzeseł ustawiono pod ścianą. Parę smętnych, przynajmniej jak na mój gust, roślinek starało się rozweselić pomieszczenie. Z marnym skutkiem.

Na wprost, za szklaną ścianką i biurkiem siedziała chuda kobieta. Recepcjonistka zmierzyła nas lodowatym spojrzeniem. Wodząc od mężczyzny, który w pewien sposób kojarzył mi się z kalifornijskim surferem, do mnie. Wydawała się oceniać ile swojego, cennego czasu zmarnuje na nasze persony.

- Komisarz już czeka.- wskazała kościstym palcem korytarz z rzędami drewnianych drzwi.

- Dziękuję, Mary.- odpowiedział pogodnie policjant.

Skręciliśmy w trzecie drzwi po lewej. Za nimi mieścił się, cóż, gabinet. Przypominał ten dyrektorski tylko bez pucharów i dyplomów na ścianie za fotelem. Biurko zostało utrzymane w idealnym porządku. Podobnie cały pokój. Ani jeden zbędny pyłek nie osiadł na regałach, donicy z bonzai stojącej na skraju blatu oraz posegregowanych papierach po jego drugiej stronie. Za biurkiem zasiadał Komisarz Ronald Digory, jak głosiła złota tabliczka. Na pierwszy rzut oka miał koło sześćdziesiątki. Przerzedzone, posiwiałe miejscami włosy i bruzdy na czole dodawały mu lat. To zdecydowanie nie był typ spokojnego, leniwego emeryty z kijem golfowym i gromadką kotów. Ten człowiek zdawał się samą swoją obecnością krzyczeć: "Tylko spróbuj!". Choć raczej nie musiałby tego mówić. Wystarczyłby szept, a każdy, nawet najodważniejszy przestępca z chęcią zakółby się byle by nie wchodzić w konfrontację.

- Jeremy Ellen?- spytał odrywając wzrok od akt, które czytał.

Kiwnąłem głową patrząc mu wyzywająco w oczy. Miałem cień nadziei, że nie wyglądam, przy tej nędznej próbie, zbyt żałośnie.

- Usiądź.- wskazał krzesło naprzeciw swojego.

- Wolę postać.- starałem się brzmieć stanowczo.

- Jeśli wolisz...- skinął głową na blondyna- Proszę nas zostawić.- policjant wyszedł z gabinetu zamykając cicho drzwi.

Poczułem się nieswojo gdy komisarz zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem.

- Wiesz, chłopcze, czemu tu jesteś?- zapytał po dłuższej chwili.

- Zwisa mi to.- burknąłem chowając ręce w kieszeniach.

Ten tylko skinął głową mamrocząc pod nosem.

- Wiesz w jaki sposób twój ojciec zarabiał?- ciągnął przesłuchanie.

- Nie.- skłamałem.

Wiedziałem doskonale. Wiedziałem od czterech lat i nie zrobiłem absolutnie nic. Dlaczego...?

- Sprzedawał narkotyki nieletnim. Rozumiesz co to oznacza?- wzruszyłem ramionami- To przestępstwo. Grozi za to pozbawienie wolności...

- A co mnie to obchodzi!!!- wrzasnąłem waląc pięścią w stół.
Wzdrygnął się. Popatrzył na mnie z... współczuciem? Nie. Bardziej zastanawiał się co ze mną począć. Byłem chwilowo zbędny i raczej doszedł już do wniosku, że nic ze mnie nie wyciągnie. Stałem się dla niego tylko problemem.

- Masz rodzinę?- spytał.

- Nie.- odparłem uspokajając się.

- Rozumiem...- mruknął.

- Mogę wrócić do domu.- zaproponowałem.

- Nie... Nie mogę na to pozwolić. Jesteś nieletni. Nie możesz mieszkać sam.

Jakbym nie wiedział.- pomyślałem.

- Może na razie zamieszkać u mnie...- drzwi uchyliły się nieznacznie.

Archowum |ᴏʀɪɢɪɴᴀʟ sᴛᴏʀɪᴇs| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz