1

16 1 0
                                    

Katie
Od początku roku szkolnego minęły zaledwie dwa tygodnie. Poranek był słoneczny i ciepły. Jasne promienie słońca przeświecały przez żółte zasłonki w oknach mojego pokoju. Budzik zatrynkał wesoło około 6 obwieszczając mi początek nowego, pięknego dnia. Szybko wstałam i z uśmiechem na ustach ruszyłam do łazienki. Umyłam zęby, uczesałam jasne włosy i ubrałam się w przyszykowane wczoraj wieczorem ubrania. Przejżałam się w lustrze poprawiając gdzie niegdzie materiał błękitnej sukienki. Zadowolona z efektu zeszłam po zabawnie skrzypiących schodach na parter by zjeść z rodzicami i moją młodszą siostrą Emily śniadanie. Po kuchni rozchodził się urzekający zapach jajecznicy.

- Cześć wszystkim!- zawołałam radośnie.

- Hej, Katie.- odpowiedziała szczerbata siedmiolatka majtając nogami pod stołem.

Wyglądała rozkosznie z tymi swoimi kitkami. Jak mała wiewióreczka. Efekt potęgowały jeszcze nieproporcjonalnie wielkie zęby. Posłałam jej promienny uśmiech podchodząc do mamy kszątającej się w kuchni. Wyjęłam talerze i nałożyłam porcję dla każdego w czasie gdy ona myła ręce. Moja mama, Lucy Johnson, była zawsze energiczna i pełna życia. Tkwiła w niej dusza artystki. Kochała malować i ogólnie wszelkie formy sztuki. Miałam często wrażenie, że aż zaraża wszystkich wokół swoim wewnętrznym ciepłem. Nosiła zwykle ręcznie barwione t-shirty i sprane, poplamione farbą dżinsy, i choć miała już ponad czterdziestkę nie było tego po niej wcale widać.

- Kiedy przyjdzie tata?- spytałam siadając.

- Dzwonili w nocy. Chodziło o jakąś pilną sprawę. Nie wiadomo kiedy wróci.- wyjaśnił rudzielec.

- Acha. Okej.- chwyciłam widelec- Smacznego!

Cieszę się, że tata jest policjantem, pilnuje sprawiedliwości, łapie przestępców tid., ale dość "elastyczne" godziny pracy to pewien problem logistyczny. Kiedyś jak miałam jakieś osiem lat wezwali go w trakcie moich urodzin. Wiecie jak czuje się ośmiolatka gdy jej tata nagle wychodzi? Nie za fajnie. No, ale to było dawno.

- O której zaczynasz lekcje?- spytała mama wyrywając mnie z zadumy.

Spojrzałam na zegarek. Zerwałam się z krzesła i porwałam w biegu torbę.

- Pa!- krzyknęłam wybiegając z domu.

- Czyli za niedługo...- westchnęła kobieta wstawiając pusty talerz do zlewu.

Jeremy
Niechętnie otworzyłem jedno oko, a potem drugie. Zapach nieświeżej pizzy i piwa zmusił mnie do zwleczenia się z prowizorycznego łóżka jakim był materac rzucony na podłogę i, nie oszukujmy się, nadgryziony przez szczury. Zmierzwiłem rozkosmane, czarne włosy i zerknąłem na zegarek.

- Kur...- wyrwało mi się.

Potrząsnąłem głową i znów spojrzałem na stłuczony wyświetlacz. Nie, 7:40 jak byk, zero sennych omamów. Wygrzebałem z kartonu, w rogu niewielkiego, szarego, nijakiego pokoiku, jakieś spodnie i t-shirt. Zmieniłem ubranie, porwałem w biegu torbę i jak strzała wypadłem z pomieszczenia. Zwolniłem w salonie o dziwo nie musząc omijać upitych jak i nie naćpanych kumpli ojca rozwalonych na podłodze. Ich nocne "imprezki" często nie pozwalały mi zasnąć.

Przestąpiłem nad rozbitym szkłem i kilkoma innymi niedającymi się zidentyfikować śmieciami. Miałem nadzieję, że choć tym razem nie będę musiał sprzątać tego chlewu. Oczywiście nikłą.

Wygrzebałem z kieszeni kurtki klucze i zamknąłem mieszkanie. Odrapana kamieniczka nie prezentowała się najlepiej, brzydkie ściany, kilka pokruszonych cegieł i graffiti, ale lepsze to niż ulica. Przynajmniej tak sobie wmawiałem za każdym razem gdy wychodziłem na dwór.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miało być o problemach nastolatków i morderstwie. Coś nie wyszło...

Archowum |ᴏʀɪɢɪɴᴀʟ sᴛᴏʀɪᴇs| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz