~6~

16 1 0
                                    

Mała obudziła się wczesnym rankiem. Wyglądała znacznie lepiej po kilku godzinach snu. Wydawała mi się weselsza i widocznie nabrała energii. Zasypałam tlące się ognisko, zebrałam niewielkie bagaże. "Muszę uzupełnić zapasy jedzenia. Dla mnie wystarczy, ale Hope musi jeść, bo całkiem zniknie."- pomyślałam przeglądając prowiant- "Trzeba będzie zahaczyć o Ciutat*."- uznałam. Uśmiechnęłam się do przyglądającej mi się z uwagą dziewczynki. Odwzajemniła gest i zapytała.
- Gdzie teraz pójdziemy, siostrzyczko?
- Przez las, na wschód; potem do Ciutat...- wymieniałam.
Popatrzyła na mnie nierozumiejącym wzrokiem.
- Najpierw do miasta po jedzenie, potem do domu.- wyjaśniłam.
- Aaa...- pokiwała głową.
Zarzuciłam torbę na ramię i podałam jej dłoń. Chwyciła ją i lekko ścisnęła. W oczach Hope błyszczały iskierki podekscytowania.
...
Miasteczko było małe i liczyło nie więcej niż dziesięć chat z beli. Uboga gospoda stała tuż przy głównej drodze, która od zwykłeś ścieżki różniła się wyłącznie nawierzchnią. Ubita ziemia była na tyle szeroka by przejechał nią niewielki wóz, lecz momentami zwężała się skutecznie uniemożliwiając podróż. W Ciutat, drwalskiej osadzie w środku lasu, życie toczyło się codziennym rytmem. Mieszkańcy krzątali się przy swoich zajęciach- kilku mężczyzn z pomocą konia przywlekło parę świeżo ściętych pni, grupka kobiet siedziała przed domem wyplatając kosze, wyszywając lub obierając ziemniaki. W zależności od wieku pilnowały od kilku do kilkunastu dzieci. Sędziwsze matrony doradzały mniej doświadczonym jak co wykonywać. W tym prawie całkowicie odseparowanym od świata zewnętrznego społeczeństwie nie istniało coś takiego jak brak pomocy. Wiele razy już się o tym przekonałam. Bez wahania skierowałam się w stronę kobiet.
- Dzień dobry.- przywitałam się.
- Och, Dusk. Dawno cię nie widziałyśmy w tych okolicach.- odpowiedziała najstarsza z towarzystwa.
Posiwiałe włosy spięła w wysoki kok. Przyjazne oczy otaczały zmarszczki ujawniające wiek.
- Niestety nie mogłam Was odwiedzić, Hildo.- wyjaśniłam przepraszająco.
- Rozumiem, rozumiem...- pokiwała z namysłem głową- Takie pędziwiatry jak ciebie zawsze pcha w świat.
- Nie sposób zaprzeczyć.- przyznałam.
Życzliwa gospodyni wskazała gestem bym za nią podążyła. Tak też postąpiłam. Hope cały czas nie odstępowała mnie na krok. Ściskała kurczowo rąbek płaszcza mnąc go w bladych palcach. Chata Hildy nie różniła się wcale od pozostałych. Jedna z izdeb pełniła rolę jadalnio-kuchnio-salonu połączonego z zielarnią. Zaś druga sypialni i łazienki. Zasiadłyśmy przy stole.
- Więc... Co cię tu sprowadza?- spytała kobieta.
- To co zwykle: interesy, że tak powiem.- oznajmiłam.
- Ach. Kolejna nie udana próba? Która to już? Trzecia?
- Druga.- sprecyzowałam.
" I ostatnia. Następnym razem zmiotę go z powierzchni ziemi."- chrząknęłam.
- Tak więc... Potrzebuję prowiantu i...
- Nic nie mów.- przerwała mi staruszka- Znam Klemensa nie od dziś i wiem czego chce. Mam to, ale nie oddam za żadne skarby. Te jego eksperymenty kiedyś doprowadzą do tragedii. Jeszcze wspomni moje słowa.
- To tylko płótno...- jęknęłam.
- Magiczne płótno. Nie.- zaciętość w tonie kobiety przekonały mnie bym odpuściła.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Właściwie muszę jeszcze zadbać o Hope- kobiecina dopiero teraz zauważyła dziewczynkę- Wiem, że proszę o dużo, ale mogłabyś nam użyczyć swojej bali i ubrań.- posłałam jej proszący wzrok.
- Ech. Oczywiście. Cóż to za pytanie? Sama przyniosę odzienie. W tym czasie nagrzej wody na piecu.- kobieta wyszła z pokoju.
Zostałyśmy same. Szarooka zerknęła na mnie dziwnie.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że masz babcię?

*miasto

Archowum |ᴏʀɪɢɪɴᴀʟ sᴛᴏʀɪᴇs| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz