9

4 1 0
                                    

Jeremy
Nie wiedząc gdzie mógłbym pójść (mój "dom" zapewne ciągle przetrząsała policja) włóczyłem się bez celu uliczkami. Latarnie rzucały długie cienie. Tam gdzie odstępy między nimi były większe zalegała ciemność. Zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno dobrze zrobiłem. Mogłem uciec bardziej przygotowany. Wziąści jakieś jedzenie, picie czy choćby szczoteczkę do zębów. Teraz nie było już odwrotu. Zostałem sam. Ojciec w kiciu, matka odeszła po moim urodzeniu. Na ich wątpliwą pomoc nie miałem co liczyć.

Przystanąłem i oparłem się o drzewo. Jedno z wielu rosnących przy drodze. Spojrzałem w bezgwiezdne niebo. Wydawało mi się nienaturalnie puste. Bez małych, migotliwych punkcików było smętne i mroczne. Kompletnie inne niż powinno być. O ironio. To jak streszczenie 99,9% mojego życia. Kompletnie inne niż powinno być. Hah.

Sięgnąłem do plecaka. W mroku męczyłem się trochę, ale w końcu zdołałem wyjąć to czego szukałem. Czarny, stary telefon z potłuczonym wyświetlaczem brzęczał drgając. Kliknąłem w ikonę wiadomości. Gdyby nie pień zaliczyłbym twardą glebę.

Katie
Zbiegłam na parter jakby goniło mnie stado wściekłych małp.

- Mamo!- wrzasnęłam.

Zdziwiona oderwała się od malowania. Jej twarz umazana farbą spoważniała gdy zobaczyła moją minę.

- Jeremy! On... Uciekł!- wyrzuciłam z siebie.

Poderwała się z krzesła.

- Dzwoń do taty.- poleciła.

Bez słowa sięgnęłam po telefon. Każdy kolejny sygnał wydawał mi się bardziej opóźniony. Czułam jak buzują we mnie emocje; aż ręce trzęsły mi się okropnie. Miałam problem by utrzymać urządzenie. Biip, biip, biip... Włączyła się poczta głosowa. Jęknęłam. Mama domyślając się o co mi chodzi sięgnęła po drugie urządzenie.

- Ronald? Tu Lucy. Jeremy uciekł. Tak, pójdę go poszukać. Nie, nie trzeba. Do dziewczynek przyjdzie Rebecca.- rozłączyła się.

- Mamo...- spojrzałam na nią.

-Wychodzę. Dbajdzie o siebie. Pani Randolph zaraz przyjdzie.- uspokoiła mnie.

Narzuciła kurtkę i wyszła. Usiadłam na podłodze oplatając rękami kolana. Czemu? Czemu ja tak to przeżywam? Nie mogę być obojętna, zła albo... Nie wiem! Cokolwiek byle nie czuć się tak jak teraz!

Rozległo się ciche pukanie. Podniosłam się z podłogi. Spojrzałam przez wizjer. Pani Rebecca Randolph- sympatyczna staruszka mieszkająca dwa domy dalej, stała przed drzwiami, które natychmiast otwarłam.

- Dobry wieczór.- przywitała się wchodząc.

- Dobry wieczór.- odpowiedziałam.

Poszłyśmy do kuchni zaparzyć herbaty. Kobieta podała mi kubek parującego napoju. Podziękowałam grzecznie upijając ostrożnie łyk.

- Co się stało?- spytała opierając się o blat sąsiadka- Lucy była strasznie zdenerwowana. Zupełnie jak nie ona.

- Mama... poszła szukać Jeremy'ego.- powiedziałam cicho.

- Jeremy'ego?- zdziwiła się.

- Chodzimy razem do klasy. Nie wiem dokładnie o co chodziło. Miał u nas trochę pomieszkać. Pokłuciliśmy się, a potem...- głos uwiązł mi w gardle- Potem... Potem...- zacisnęłam pięści aż pobielały mi knykcie- Przepraszam.- krzyknęłam

Wybiegłam z domu w pędzie łapiąc kurtkę. Musiałam znaleźć pewnego szatyna i to jako pierwsza.

Jeremy
Wyświetlił się tekst, od którego włosy stanęły mi dęba.

Masz godzinę. Potem zabiję Johnsona. W twoim domu. Przyjdź sam. Nikt nie może wiedzieć.

Co to za durny żart? Ktoś sobie jaja robi? Jak to "zabiję"?

Nie mogłem nawet drgnąć. To jakaś porąbana fantazja mojego chorego mózgu. Naćpałem się albo upiłem i widzę niestworzone rzeczy. Brakuje tylko jednorożców tańczących makarenę. Tak, bez wątpienia.- próbowałem zapewnić sam siebie.

Spojrzałem spowrotem na wyświetlacz. Wiadomość nie zniknęła. Wręcz przeciwnie. Pojawiła się następna.

Masz jeszcze 50 minut.

Wzdrygnąłem się. Stałem bez ruchu od dziesięciu minut w chłodną, jesienną noc bez dachu nad głową i z wiadomościami od gościa grożacego, że zabije glinę w mojej ( już nie mojej) kamienicy. I jak tu narzekać na nudę?

Trzeba było szybko podjąć decyzję. Z jednej strony nie chciałem się do niczego mieszać. Miałem aż nad to własnych zmartwień. Z drugiej czułem, że to nie przelewki. Intuicja kazała mi sprawdzić prawdziwość wiadomości. Właściwie, po zastanowieniu uznałem, że nie mam nic do stracenia i szybkim krokiem ruszyłem do "domu". Co mi szkodzi sprawdzić?

Katie
Pierwsza myśl jaka mnie naszła po wybiegnięciu z domu: gdzie zacząć szukać? Po zadaniu sobie tego pytania dość brutalnie uświadomiłam sobie co wiem o Jeremy'm. Wielkie nic. Gdzie najczęściej chodził? Co lubił? Nie potrafiłabym odpowiedzieć na rzadne pytanie na jego temat.

Spokojnie- myślałam- przeanalizuj jeszcze raz wszystkie fakty.- zmarszczyłam brwi nie przerywając biegu- Napewno nie mógł uciec daleko. Musi gdzieś tu być...- uderzyłam w coś i straciłam równowagę.

Brawo, Katie. Tak się kończy nocny bieg na oślep z głową w chmurach.

Upadłam na chodnik i rozmasowałam bolącą głowę. Popatrzyłam na "przeszkodę". Otworzyłam usta i je zamknęłam.

- Maggie... Co ty tu...?- zapytałam zdezorientowana.

Archowum |ᴏʀɪɢɪɴᴀʟ sᴛᴏʀɪᴇs| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz