Nic do niej nie docierało. Patrzyła tępo w podłogę przesuwającą się pod nogami zagryzając dolną wargę. Nie płakała. Nie potrafiła i to kłuło najbardziej. Tylko drżała. Z szoku, bólu, rozpaczy, smutku, żałości i pogardy dla samej siebie. Była głupia. Naiwna. Żałosna. Nie miała już nic. Rodziny, celu, wolności. Została tylko pusta skorupka. Z każdą sekundą jej dusza kawałek po kawałeczku odrywała się od ciała i ulatywała w niebyt. Bo się bała. Bo nie mogła płakać. Bo była naiwną idiotką.
Umysłem Natsu wstrząsnęła fala złości. Zeref, ten sam, który w dzieciństwie chronił go przed niebezpieczeństwem, pomagał ich matce w opatrywaniu ludzi i cieszył się gdy tylko ktoś wyzdrowiał lub poczuł się lepiej. Takiego człowieka chciał pamiętać- syna lekarzy, kochającego, starszego brata, dobrą osobę. Ale tego Zerefa już nie było. Tamten przestał istnieć całe dekady temu. Może gdyby dostrzegł tę ciemność dostatecznie wcześnie udałoby się ją powstrzymać? Może jeśliby wtedy został... Nie miał pojęcia. Obecnie było jak było, czyli nieciekawie. Prowadzony do lochów w towarzystwie dwunastu żołnierzy z kieszonkowym smokiem, załamaną królewną, rannym wieśniakiem i blondwłosą pięknością za kamratów miał małe pole do manewru. Sam zdołałby uciec, ale tak... Nie, nie było szans.
Lucy bała się o Levy. Przyjaciółka telepała się jak osika z nadmiaru emocji. Nie potrafiła ich z siebie wyrzucić. Przez co kumulowały się jeszcze bardziej, a z tego mocniej drżała i tak w kółko. Błędny krąg. Gajeel co chwila posykiwał z bólu. Porażenie elektrycznością mocno zraniło jego rękę. Zostawiała krwawe ślady na koszuli czarnowłosego w miejscu gdzie ją przyciskał. Za to Natsu zmarszczył brwi i intensywnie nad czymś myślał. Nie odebrano im broni, ani nie przeszukano. Kurczowo ściskała rapier jak ostatnią deskę ratunku, którą był.
Sprowadzono ich w dół po kamiennych, stromych schodach. Wilgotne, skalne ściany oświetlały pochodnie. Któryś z mężczyzn ściągnął z haka pęk kluczy. Otworzył nimi zakratowane wejście. Oddzielało ono wydrążoną w kamieniu sporą celę. Wepchnięto ich do środka. Niebieskowłosa opadła bezwładnie na kolana. Wyglądała jak marionetka, której ktoś odciął sznurki. Niewprawny lalkarz poplątał je nieodwracalnie.
Zamknięto kratę i strażnicy odeszli. Blondynka dobyła broni i z całej siły uderzyła. Nieprzyjemne drgania rozeszły się po całej ręce dziewczyny. Nie zwróciła na to uwagi. Uderzyła raz jeszcze. Kolejny cios spadł na drzwi. Bez skutku. Nie powstała ani ryska. Nie poddawała się. Cięła jak szalona, a szczęk metalu o metal rozbrzmiewał niosąc się po lochach.
- Przestań...- cichuteńki szept nie zdołał przebić się przez hałas- Przestań... Przestań!- krzyknęła Levy- To nic nie da! Wszystko... Wszystko stracone!- nastała grobowa cisza przerywana jedynie biciem czterech serc każdym innym, a jednak tak podobnym.
Lucy zamarła. Nie mogły teraz zrezygnować! Musiał istnieć sposób ucieczki. Prawda...? W oczach przyjaciółki dostrzegła załamanie. Ona już się poddała, a to sprawiło, że blondynka też czuła ból. Ból, bo osoba, którą kochała jak siostrę była po części martwa. Dusza, wola walki to wszystko umierało w niebieskowłosej.
- Nie.- powiedział stanowczo Gajeel.
- A- ale...- Levy spojrzała na chłopaka wzrokiem pełnym rozpaczy.
- Ogarnij się! Pozwolisz by ten gostek tobą pomiatał?! Jesteś Ragnarökiem do cholery!- wybuchnął.
Skuliła się zakrywając dłońmi uszy.
- Przestań...- szepnęła błagalnie.
Przykucnął przed nią. Chwycił jej nadgarstki i odsunął od głowy. Pogładził delikatnie drobne dłonie, a ona wciąż tylko drżała. Nie uroniła ani jednej łzy. Nie patrzyła mu w oczy. Nienawidził się za to co musiał zrobić, ale jeśli to jej pomoże... Plask. Nawet nie syknęła. Odwróciła nieco głowę do przodu bez wyrazu patrząc na szorstką, męską dłoń, która ją spoliczkowała.
- Ty...- Lucy chciała rzucić się na czarnowłosego i rozerwać go na strzępy.
Powstrzymał ją Natsu. Zagrodził dziewczynie drogę i pokręcił przecząco głową. Cofnęła się nagle rozumiejąc. Ta dwójka musiała rozwiązać to sama. Plasnęło raz jeszcze. Tym razem Gajeel trafił w drugi policzek. Warknął ze złości i bólu. Poparzona ręka opadła bezsilnie. Niebieskowłosa delikatnie, jakby z wahaniem dotknęła zaczerwienionego polika. Rozsmarowała odrobinę czerwonej, pozostałej po uderzeniu mazi w palcach. Wzdrygnęła się. Jej oczy na moment odzyskały dawny blask, lecz natychmiast znów zmatowiały. Bez słowa oderwała dwa grube pasy z rękawów swojej koszuli. Wyciągnęła dłonie po tą zranioną chłopaka. Nie protestował. Nieporadnymi ruchami obwiązała ją prowizorycznym bandażem. Czarnowłosy poczuł jak coś mokrego uderza o jego skórę. Pojedyncza, słona kropla rozprysnęła się. Zaraz potem dołączyła do niej kolejna i jeszcze następna. Levy zacisnęła kurczowo palce. Miała zaszklone, mokre oczy. Od brązowych, pięknych jak kamienie szlachetne ślepek po brodę łzy spływały swobodnie.
- Boję się...- jej głos był zduszony.
- Wiem...- odpowiedział chłopak obejmując ją delikatnie.
Wtuliła się w jego umięśniony tors. Pochlipywała cichutko. Bo nie mogła już dłużej się powstrzymać. Bo wplątała go w to wszystko. Bo nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Bo prawie go nie znała. Bo nie miała pojęcia co czuje i... Dlaczego jej serce tak usilnie chce wyskoczyć z piersi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ostatni rozdział tego opowiadania. I jak się podoba?
Następne będzie o Gravity Falls.
CZYTASZ
Archowum |ᴏʀɪɢɪɴᴀʟ sᴛᴏʀɪᴇs| ✓
Fanfic"Porzuciłam go, zapomniałam... Nie miałam siły [...] Teraz wszystko w rękach Archowum." Zbiór niedokończonych, a jednak wartych pamiętania opowieści. 🅿︎🅸︎🆂︎🅰︎🅽︎🅴︎: 2017-2018?