5

2 1 0
                                    

Jeremy
Do pokoju wszedł "kalifornijczyk".

- ... Jeśli nie ma pan nic przeciwko i Jeremy się zgodzi może zamieszkać u mnie puki sprawa się nie rozwiąże.- zaproponował z uśmiechem.

Rozważyłem wszystkie opcje. Nie miałem więkrzego wyboru. To albo sierociniec czy coś w ten deseń.

- Zgadzam się.- powiedziałem beznamiętnie.

- Wspaniale.- Digory podniósł się z krzesła- Proszę mi wybaczyć, ale wyjątkowo się spieszę. Żona czeka z obiadem.- prawie wybiegł z gabinetu.

Co za szurnięty staruch.- kipiałem ze złości- Pomyślał ktoś o moich rzeczach? Może nie mam ich dużo, ale, ludzie, teraz nie wpuszczą mnie do "domu", bo szukają dowodów.- gniew pomieszał się z irytacją- Cholera!

Nie powiedziałem tego na głos. Wolałem ugryźć się w język. Szczególnie na komisariacie, ale zacisnąłem pięści i chwilowo się zapominając kopnąłem w biurko z całej siły. Doniczka z bonzai zachybotała się niebezpiecznie i spadłaby gdyby w ostatniej chwili nie złapał jej blondyn. Policjant odetchnął z ulgą, a ja spóściłem wzrok spodziewając się ochrzanu. Zamiast wrzasków dostałem uśmiech.

Czy ten facet kiedyś się nie uśmiecha?

- Ronald bardzo lubi tę roślinkę. Szkoda by było ją zniszczyć.- odstawił doniczkę na biurko- Chcesz jechać od razu czy wolisz jeszcze chwilę to przetrawić?- zapytał serdecznie.

Nienawidzę takich ludzi. Do bólu radośni i zawsze udają, że wszystko jest okej. A co jak nie jest? Szczerzą się jeszcze bardziej jakby to mogło zmienić rzeczywistość. Idiotyzm. Nie można żyć marzeniemi. To na dłuższą metę się nie sprawdza.

- Nie ma po co tu dłużej sterczeć.- uznałem odwracając się do drzwi.

Wyszedłem z gabinetu na korytarz. Gliniarz podąrzył zaraz za mną i poprosił bym poczekał na niego chwilę. Jakieś formalności musiał załatwić. Nie słuchałem. Po dobrych dziesięciu minutach znudziło mi się gapienie w ścianę. Sięgnąłem do plecaka, który dziwnym trafem wciąż miałem przy sobie. Nabazgrałem byle jak kilka kresek w szkicowniku i przyjrzałem się swojemu "dziełu". Gdy obróciłem rysunek trochę w prawo przypominał drzewo, w lewo pandę, a kiedy do góry nogami widziałem samochód albo garnek. Trudno stwierdzić.

Przede mną ktoś stanął. Podniosłem wzrok i schowałem szkicownik zarzucając plecak na ramię. Mężczyzna bez munduru wyglądał odrobinę młodziej i zdecydowanie bardziej luzacko. Dżinsy i flanelowa koszula w czerwoną kratę leżały na nim dobrze, choć nie zwróciłem na to więkrzej uwagi.

- Jedziemy?- spytał wesoło.

Kiwnąłem głową bez entuzjazmu. Bo co mu miałem powiedzieć? Że wolę mieszkać w śmietniku niż wśród fałszywych ludzi? Heh. Czyli zostanę pustelnikiem. Nie no... Świetlana przyszłość.

Automatycznie skierowałem się do radiowozu, ale mężczyzna wyciągnął kluczyki i otworzył czerwonego jeepa zaparkowanego dwa miejsca dalej. Nadal bez słowa wsiadłem od strony pasażera. Wewnątrz pachniało mieszanką zielonej herbaty i cytryny. Usadowiłem się wygodnie kładąc plecak między nogi. Silnik zapalił, wyjechaliśmy na drogę. Gapiłem się w okno pustym wzrokiem. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Mężczyzna nie zagadywał pewnie uznając, że moje milczenie to oznaka przygnębienia. Mylił się, ale w tym momencie było mi to newet na rękę. W końcu nie wytrzymał.

- Spodoba ci się u nas.- śmiem wątpić- Mam dwie córki, starsza jest w twoim wieku.- zaczął- Chodzicie do tej samej klasy.

Po prostu świetnie.- pomyślałem- Która to Julia, Angelika, Emma... czy jeszcze bardziej płytka, rozpieszczona, wychuchana pannica?

Nie odwróciłem wzroku od okna. Mijaliśmy drzewa, chodniki, bloki, a gdy te ustąpiły miejsca małym willą byłem w stu procentach pewny, że za nic nie dogadam się z córką... Właściwie kogo? Nie znałem imienia gościa, z którym jechałem samochodem. Brzmiało to jak z taniego horroru, więc postanowiłem spytać.

- Jak się pan nazywa?- postawiłem na formę grzecznościową.

- Och, nie przedstawiłem się?- wyglądał na rozbawionego tym przeoczeniem- Możesz mówić mi Alex, Alex... O już jesteśmy!- zaparkował na betonowym podjeździe przed jasnym garażem.

Archowum |ᴏʀɪɢɪɴᴀʟ sᴛᴏʀɪᴇs| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz