1. Nie dość, że wtorek, to jeszcze czternasty.

10.7K 515 671
                                    


       Zgarbiona postać szybkim krokiem przemierzała szare, wrocławskie ulice. Wokół samochody i wszędobylska woda po deszczu, który przestał padać kwadrans temu. Kogoś potrącił, ale nawet się nie obejrzał. Parł dalej, zdenerwowany podwójnie, ponieważ akurat tego cholernego dnia ten stary gruchot musiał odmówić mu posłuszeństwa. Naburmuszony już odpływał myślami do popołudnia spędzonego pod maską samochodu, gdyż na warsztat nie było go aktualnie stać, nie mówiąc już o kupnie nowego. Szary kaptur osłaniał mu głowę i skalaną poirytowanym grymasem twarz. Bluza ukrywała pod sobą upaćkane cementem i pokryte grubą warstwą budowlanego pyłu ubranie robocze. Z tego wszystkiego nawet się nie przebrał i pluł sobie teraz w brodę, bo to oznaczało, że będzie musiał wrócić do tego paniczka i zwrócić mu ciuchy. Chyba, że wyśle pocztą. Wykosztuje się na tę pieprzoną paczkę, byleby tylko nie oglądać więcej tej ozdobionej kpiącym uśmieszkiem gęby.

Jak łatwo się domyślić, spóźnił się na autobus. Zaraz potem jakiś baran nie zwolnił przy przystanku i ochlapał go zabłoconą deszczówką. Był to jednak wtorek, co niewątpliwie, w jego mniemaniu, wszystko tłumaczyło. Bowiem Oskar Zeń należał do tych osób, które szczerze nienawidziły tego dnia tygodnia. Zupełnie jakby przynosił pecha. Jakby zło całego świata skupiło się akurat w tym cholernym wtorku.

Do swojego mieszkania, umiejscowionego w odrapanej kamienicy, w głębi jednej z bocznych dzielnic Wrocławia, dotarł, będąc już kompletnie przemoczonym. Jednak stopień jego podenerwowania przekroczył bezpieczną wartość około pół godziny wcześniej, gdy decydując się nie czekać kwadransa na kolejny autobus spotkał się z oberwaniem chmury.

Pchnął drzwi. Trzęsąc się nieznacznie z zimna i parskając ciągłe kapiącą mu z nosa i włosów wodą, wszedł do środka. Od progu uderzyły go dźwięki muzyki, pod wpływem których westchnął tylko ciężko. Nawet nie miał ochoty się dzisiaj wykłócać. Ściągnął z głowy kaptur, odkrywając ciemne, mokre i sterczące we wszystkie strony włosy. Ruszył przed siebie, do swojego pokoju znajdującego się na końcu wąskiego korytarza. Wtedy też z pomieszczenia obok wychyliła się głowa pokryta idealnie przystrzyżonymi, w niektórych miejscach stylowo podcieniowanymi jasnymi włosami, ubogaconymi tu i ówdzie błękitnymi pasemkami.

– Już myślałem, że nas rabują. Wlazł ktoś i nie krytykuje piękna mojej muzyki? Coś jest nie tak.

Właściciel owej wspaniałej fryzury stał w progu w swojej pełnej krasie, patrząc z zaciekawieniem na swojego współlokatora. Ubrany wyjątkowo, jak na niego, niedbale. Jakaś szara koszulka i rurki poprzecierane na kolanach. Za ucho wsunięty miał długopis, szepczący cicho wskazówkę, iż ten znów starał się rozwiązywać krzyżówki. Jego szare oczy śmiały się, a różowe usta ściągały karcąco, wydając z siebie pełne dezaprobaty cmokanie.

– To nie jest muzyka, tylko jakieś popierdolone baja bongo dla upośledzonych – burknął brunet.

Jego współlokator udał, że się zapowietrza. Zaraz jednak zarejestrował, że zaczął się nowy utwór, więc to ku niemu zwrócił pełnię swojej uwagi, racząc Oskara swoimi możliwościami wokalnymi.

Chciałbym ci powiedzieć, że ja lubię często kłamać. Chciałbym ci powiedzieć, że ja serca lubię łamać.

Oskar wydał z siebie na pół podirytowany, na pół bezsilny jęk wobec unikatowej osobowości swojego współlokatora, będącego jego przyjacielem jeszcze z czasów gimnazjalnych. Dopadł do własnych drzwi i trzasnął nimi, znikając w swoim pokoju.

Chwilę potem muzyka została odrobinę ściszona, a do pomieszczenia – jak zwykle bez pukania – wtargnął blondyn. A że nie uprzedził o chęci otworzenia drzwi, to nic dziwnego, że zastał Oskara w trakcie przebierania się. Z gołą, delikatnie, ale wystarczająco wyrzeźbioną klatką piersiową, w samych bokserkach, z jedną nogą wsuniętą w granatowe, suche dresy.

Ukryte cienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz