Media: Sum 41 - Pieces
Przyglądał się z tym delikatnym uśmiechem na ustach jak zbliża się, jak staje tuż przed nim, wysuwając jedną z dłoni z kieszeni, by oprzeć się nią o maskę samochodu. Jego nieznacznie opuszczona głowa, zerkające w bok oczy, niby na swoje palce, których jednak tak naprawdę wcale nie widziały. Jakby ni to wyczekiwał, ni ostentacyjnie lekceważył. A przynajmniej tak to mogło wyglądać na pierwszy rzut oka. Oskar jednak dostrzegał pewne szczegóły. Prawą dłoń, która wysunęła z kieszeni i w połowie drogi do przeciwnego ramienia cofnęła się znów w stronę spodni. Lewą rękę, której palce niezwykle nerwowo zginały się i prostowały na gładkiej blasze samochodu. I ten wzrok, którym uciekał, lękając się zapewne, że jakiś natrętny uzurpator zagarnie jego myśli tylko przez jedno połączenie ich spojrzeń. O jedno za dużo.
– Długo tu stoisz? – zapytał łagodnie, nie chcąc go wystraszyć. W końcu wciąż nie wierzył, że ma go tu przed sobą. A przecież z dzikością jego nieobliczalnych reakcji przy byle połowie nieodpowiedniego tonu ten puści się biegiem, uciekając znów, zaprzepaszczając wszystko kolejny raz.
Choć przecież to nie nastolatek był winien ostatniej sytuacji. To on źle do tego podszedł. Jemu zachciało się szczerości intencji, które były zbyt wielkim obciążeniem dla jego nieufnej duszy. I właśnie ten brak wiary we wszystko i wszystkich mógł dostrzec w jego oczach, wraz z dozą wyzwania pomieszanego z impertynencją zadomowioną na granicy źrenic i ciemnobrązowych tęczówek, gdy nagle uniósł gwałtownie głowę, zadzierając brodę do góry.
– Długo. Wystarczająco długo, by zobaczyć, jak się pieprzysz sam ze sobą – uśmiechnął się złośliwie, posyłając mu prowokacyjne spojrzenie spod grzywki ciemnych, pokręconych włosów wystających spod kaptura.
Jeśli nawet Oskar poczuł się zażenowany lub zdenerwowany tym komentarzem, nie dał sobie tego po sobie poznać. Nie mógł teraz dać mu się wyprowadzić z równowagi, choć pewnie takich bzdur będzie więcej. Wyssanych z palca bredni, zabarwionych chamstwem, jakby chciał mu udowodnić, że ma racje, a on jest głupcem, który coś sobie wyobraził. Bo przecież rzekomo nikomu na nim nie zależy i on nie ma prawa być wyjątkiem.
Szarpnął za klamkę, otwierając drzwi i zostawiając je takimi odchylił się w bok, pchając te przeciwległe. W samochodzie zapaliło się mdłe światełko z ledwie trzymającej się lampki przy lusterku.
– Zapraszam – odezwał się, usadzając się wygodniej. Zsunął się nieznacznie w fotelu opierając jedną ze stóp na jego krawędzi, kolano zaś o kierownicę.
– Nigdzie nie dam się wywieźć. – Usłyszał głos Daniela wypełniony niekontrolowanym atakiem.
– Nigdzie nie jedziemy – powiedział, spokojnie. – Skoro już przyszedłeś, chcę spędzić z tobą trochę czasu. Myślisz, że to źle?
Oskar przez szybę zobaczył jak chłopak okrąża maskę i zagląda do samochodu, opierając się o siedzenie, na którym chwilę później usiadł.
– Myślę, że gówno mnie to obchodzi. – Wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę papierosów i chwycił koniec jednego pomiędzy wargi. – Chcę tylko wiedzieć, po chuj ten cały teatrzyk? Gadaj wprost, czego ode mnie chcesz i jakoś się dogadamy. Bo rzygam już tą twoją pieprzoną obłudą – zaczął poklepywać spodnie, unosząc nieznacznie biodra, poszukując zapalniczki, którą ostatecznie znalazł w tylnej kieszeni.
– Nic nie chcę. Dlaczego tak trudno ci to pojąć? – Wyciągnął rękę po papierosa i wyrwał mu go z ust, narażając się na głośne, oburzone „hej". –Żadnych fajek w moim samochodzie.
CZYTASZ
Ukryte cienie
RomansaOskar Zeń nie przypuszczał, że akurat czternasty kwietnia stanie się początkiem czegoś, o co sam by się nie podejrzewał. W czego centrum będzie pewien wulgarny nastolatek, który najchętniej wepchnąłby go pod pierwszy lepszy tramwaj. A potem siebie...