41. Nawet anioły tracą cierpliwość.

2.1K 249 201
                                    


Media: One Less Reason - A day to be alone. 


Mówi się, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Na pierwszy rzut oka nie trudno przyznać temu stwierdzeniu racji. W końcu jeśli nie ma się nic wartościowego do powiedzenia lepiej zamilknąć niż wyrzucać z siebie coraz to nowe słowa, które niejednokrotnie rodzą tylko zamieszanie i ból. Oskar również był tego zdania. A przynajmniej był do tej pory. Do drugiego tygodnia czerwca, gdy to poznał na własnej skórze, co znaczy błagać o choćby pojedyncze słowo.

W Danielu, po niemal wyskoczeniu z okna i opadnięciu bez sił w jego ramionach przy sedesie w łazience, jakby coś pękło. Wrócił do pokoju i położył się na łóżku, trzęsąc się niczym w gorączce i kuląc w pozycji embrionalnej. Raz po raz ponawiał swoje prośby, lecz już nie krzyczał. Tym razem rozpaczliwie błagał, a Oskarowi rozdzierało się serce. Odkąd go poznał nie słyszał u niego takiego tonu. Tak przepełnionego bólem i desperacją, przez którą gotów był dosłownie na wszystko, byleby tylko dostać swoją porcję narkotyku. I tylko brunet wiedział, że nie raz przemykało mu przez myśl, by jednak pójść do apteki i skrócić jego cierpienia. Oczywiście od razu karcił się za takie idiotyczne pomysły, ale zwyczajnie nie potrafił tego znieść.

– Daniel – zajrzał do niego w okolicach pory obiadowej, napotykając na jego skulone plecy, które nawet nie drgnęły, gdy wszedł do pokoju. – Jak się czujesz? Zrobiłem ci kaszkę. Wybacz, nie mam wprawy w obchodzeniu się z osobami z tak roztrojonym układem pokarmowym jak twój teraz. Doszedłem do wniosku, że skoro niemowlętom nie szkodzi, to tobie też nie powinno.

Odpowiedziała mu cisza.

– Truskawkowa. Choć właściwie to nie wiem czy lubisz truskawki – dodał, przesuwając dłonią po karku. – Lubisz, Daniel?

Zdawał sobie sprawę jak niedorzecznie brzmią jego słowa. Pieprzenie od rzeczy o owocach. Ale coś mu mówiło, że może właśnie na takie lekkie tematy o wszystkim i o niczym zareaguje szybciej? Że może choć odwróci się do niego przodem i wytknie mu, że jest pojebany i żeby przestał się pogrążać. Ile by teraz dał, by usłyszeć to jego chamstwo zawarte w co drugim słowie. Niechby go wyzywał i darł się. Cokolwiek. Wszystko było lepsze niż ta cisza, która swoja gęstością doprowadzała go do obłędu.

Z perspektywy Daniela wyglądało to jeszcze gorzej.

Oskar wepchnął w niego już dwie tabletki tego czegoś, co miało go uspokoić. Coś może w tym było, bo wściekłość jakby mniej intensywnie kotłowała mu się po umyśle, szukając ujścia. Ręce nie chciały tak bardzo niszczyć wszystkiego dookoła i nawet udało mu się zasnąć na dwie godziny. Czuł w głosie mężczyzny delikatny cień ulgi, gdy ten przyszedł do niego po przebudzeniu. Ale on nie miał pojęcia. Nawet w minimalnym stopniu nie zdawał sobie sprawy jaką dużą było to dla niego katorgą. Jak drżał na samą myśl o zamknięciu powiek, gdyż doskonale wiedział, że w snach wrócą ci wszyscy ludzie z ojcem na czele. I znów będą wytykać go palcami, będą pluć i wyzywać, a potem bić raz po raz i kopać. A gdy już się obudzi, ból nie zelżeje, a wzmoże się. Będzie wypalał jeszcze bardziej te jątrzące się rany, które nie miały możliwości choćby zacząć się zabliźniać. Nie miał już sił, by choć unieść głowę. Wszystko potęgowało cierpienie. Każdy gest, każdy ruch przeszywał go na wskroś wyciskając z oczu łzy, sprawiając, że nie raz zagryzał wargi do krwi.

I nie miał już sił. Nie chciał ich mieć. Nie widział w nich sensu. Jego życie bez kodeiny było jeszcze bardziej żałosne i niegodne by trwać. Ostatnie tygodnie za stałą kotwicę, która powstrzymywała go przed wpłynięciem na pozornie spokojne wody szaleństwa miał te nie trwające zbyt długo momenty, w których brał te tabletki do ust. Jedna, druga, dwudziesta i więcej. A potem ta błoga pustka i ciepłe impulsy rozchodzące się pod skórą, które koiły w całości nerwy i znieczulały na wszystko. Na ból fizyczny i psychiczny. Nie sprawiały, że zaczynał cokolwiek akceptować, że czuł się ze sobą dobrze, albo nagle wracała chęć do życia. Pozwalały mu nie czuć i przez te kilkadziesiąt minut nie myśleć o tym, co od wielu lat systematycznie go zabijało. Teraz, gdy Oskar odebrał mu tą jedyną rzecz, dla której budził się co rano i nie miał ochoty poderżnąć sobie gardła, przestał mieć cokolwiek, by ciągnąć to dalej. Bo jak to miało wyglądać? Nawet jeśli jakimś cudem przeżyje ten detoks, a żołądek przestanie chcieć wydostać mu się przez gardło, będzie musiał wrócić do rzeczywistości bez żadnej najmniejszej nadziei na choć chwilową ucieczkę. Będzie musiał wrócić do prawdy, która otaczała go ze wszystkich stron, rodząc lęki. Każda sekunda, w której jego płuca wykrzesywały z siebie kolejny dech, a serce pompowało kolejną porcję krwi. To tak bardzo niepotrzebne. Był tylko balastem, przez który ludzie tacy jak Oskar tracili czas i siły. Bo mogłoby się wydawać, że nie dostrzegał tego, co mężczyzna dla niego robił, gdy krzykiem i chamstwem wychodził naprzeciw jego trosce i opiece. Tylko, że właśnie on widział. Widział wyraźnie ten ból w jego niebieskich oczach i przez to miał ochotę krzyczeć coraz bardziej, bo ze wszystkich ludzi na świecie na jego uwagę zasługiwał najmniej.

Ukryte cienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz