Postać blondyna skryta była w mroku, którym wypełniony był cały jego pokój. Tylko niezmienne, cowieczorne światło ulicznej latarni osnuwało swoją mdłą żółcią pojedyncze krawędzie znajdujących się w jego zasięgu przedmiotów.
I cisza.
Cisza, którą w jego umyśle przecinały ostre jak brzytwa, niemiłosiernie krzyczące myśli.
Poprawił jedną dłonią brązowy koc, który zsunął mu się z ramienia, drugą zaś ściskając mocniej ucho białego kubka w kolorowe akcenty, wypełnionego gorącym kakao. Wciąż do głosu dobijała mu się ostatnia rozmowa z Oskarem. Siedzieli w tej kawiarni jeszcze przez około dwie godziny. Krystian słuchał, zaciskał zęby i nie raz miał ochotę zacząć na niego wrzeszczeć. W co ten osioł się wpakował? Ale miał rację! Jak zwykle jego intuicja okazała się niezawodna. Narkotyki? Odwyk, który postanowił przeprowadzić na własną rękę, oczywiście nic mu o tym nie wspominając, bo przecież zawsze był taki samowystarczalny! I do tego zakochany. Zakochany dureń, ot co! Blondyn nie mógł pojąć, że doszło już do wyznań z jego strony. Tego zawsze ostrożnego w słowach i uczuciach. Tego, który stronił od jakichkolwiek zaawansowanych, a nawet przelotnych relacji od ponad roku! Ten sam facet wyskakuje mu z szokującą informacją, że kocha Daniela. Po takich słowach powinien chyba wyciągnąć zza pleców jakiś tęczowy ryż i zaproponować bycie świadkiem. Choć to chyba pan młody wybiera świadków. Ale to przecież oczywiste, że jego poprosi, spróbowałby nie!
Zagalopował się.
W najmniejszym nawet stopniu nie potrafił podzielać jego entuzjazmu i przyklasnąć tym aż nazbyt wymownym błyskom w tych niebieskich oczach, które wciąż wywoływały w nim ciepło. Zabarwione ostatnio chęcią walnięcia go w głowę – nie za mocno, bo lubił swoje niezwichnięte nadgarstki – ale ciągle go ujmujące i zatapiające w przyjemnie gorącym oceanie czegoś nieokreślonego.
Dlatego właśnie Antek był problemem. Czuł się winny, że tak go określił, nawet jeśli to tylko jego myśli, jednak nic nie mógł poradzić, że jego sprawa spędzała mu sen z powiek. Od ich wspólnej nocy mężczyzna zaczął się zachowywać inaczej. I może nie były to gigantyczne zmiany, ale zauważył tą śmiałość intencji w spojrzeniu, te ukradkowe muśnięcia rożnych części ciała i przelotne pocałunki, na które – przyznając się niechwalebnie – pozwalał, a nawet delikatnie wychodził im naprzeciw. Może nie z takim samym zaangażowaniem, którym uraczył go pośrodku tamtego lasu, niemniej jednak nie sposób było go nazwać biernym. W tym miejscu też pojawiały się dwie kwestie, które były fundamentem jego obecnego sposępnienia i niemożliwości zaśnięcia.
Po pierwsze Krystian dostrzegał ową różnicę między tym, co czuł do Oskara, a emocjami skierowanymi w stronę Antka. To było nieporównywalne. Za Oskarem byłby w stanie skoczyć w ogień i zrobić dosłownie wszystko, gdyby ten potrzebował jego pomocy. Czuł wciąż jakiś rodzaj bólu i parzącej go tęsknoty, której niemożliwości ugaszenia był świadomy, co jednak tym bardziej ją podsycało. Z Antonim brakowało tej intensywności, tego wręcz przytłoczenia uczuciami, które miały miejsce w pierwszym przypadku. Z nim wszystko było takie lekkie, zabarwione wyrazistym pożądaniem, które jak się okazało nie zmalało po pierwszym razie. To również było dla niego swoistą zagadką, gdyż wcześniej zazwyczaj intensywność pragnienia mijała wraz z pierwszym stosunkiem. Z Danielem może było odrobinę inaczej, ale chłopak w jakiś sposób sam się pchał, a trzeba mu było przyznać, że znał się na rzeczy.
Krystian prychnął zirytowany na samego siebie. Chwalenie tego dzieciaka to ostatnia rzecz, która powinna przechodzić mu przez myśl. Najchętniej odciągnąłby go za te długie frędzle nazwane włosami i przemówił do rozumu. Choć może to nie takie nierealne? Słyszał od Oskara, że planują wyjazd w góry. Już miesiąc miodowy bez wesela. On nawet nie popił i tortu nie zjadł, a gołąbeczki już będą fruwać po Zakopanem.
CZYTASZ
Ukryte cienie
RomanceOskar Zeń nie przypuszczał, że akurat czternasty kwietnia stanie się początkiem czegoś, o co sam by się nie podejrzewał. W czego centrum będzie pewien wulgarny nastolatek, który najchętniej wepchnąłby go pod pierwszy lepszy tramwaj. A potem siebie...