25. Żuraw i czapla.

2.4K 262 127
                                    


    Dotarł do swojego domu przed północą. Tej nocy nie spieszyło mu się zbytnio. Był poniedziałek– ojciec nieobecny. Tylko ciotka, którą niespecjalnie obchodziło, co chłopak ze sobą robi i gdzie, o ile wciąż dostaje pieniądze. Czasem prychała tylko, gdy wracając w wyjątkowych przypadkach nad ranem budził ją i zaburzał jej święty spokój. Jego głowę bombardowały myśli, których nie chciał mieć w swoim umyśle. Natrętne muchy, rozbijające się o przednią szybę mknącego z ryzykowną prędkością samochodu. Po co on tam w ogóle poszedł? Zachciało mu się zaspokajać ciekawość. Bo to właśnie było to. Infantylna potrzeba poznania pewnego faktu, który przecież nie był mu do niczego potrzebny. Tak samo jak ten irytujący facet, który nie wiedzieć dlaczego wciąż przychodził na tory. I nie miał pewności czy to było wieczór w wieczór. Nie zamierzał tego roztrząsać. Jednak dziś był tam. Siedział na wilgotnej od rosy, a może nawet od trwającego nie dłużej niż kilka chwil, porannego deszczu. Niemal w bezruchu, z opuszczoną głową, w nostalgii i swojego rodzaju odrętwienia.

Krystian się wyprowadził - dane mu było poznać tajemnice. Choć może ta informacja nie zasługiwała na to miano. Może to tylko luźny zlepek słów, które każdy mógł poznać, a on wcale nie był wyjątkowy. Bo przecież nie zamierzał być. Nawet o tym nie myślał.

Nie mógł tego pojąć. Motywów, które kierowały brunetem. Bo co to znaczy, że mu zależało? Co znaczy, że chciał zdobyć jego przyjaźń? Co znaczył tej rodzaj relacji, gdy świat wypełniała przytłaczająca obłuda i rodząca zgrzyt zębów hipokryzja? Miał uwierzyć, że ot przypadkiem stanął na jego drodze człowiek, który zaakceptuje go takim, jakim jest, a potem razem będą walczyć o pokój na świecie?

Potrząsnął głową, zamykając za sobą ostrożnie drzwi wejściowe. Nie zamierzał tracić śladowych ilości energii na słowne przepychanki z Sylwią. Zsunął ze stóp buty i odgarnął z głowy kaptur. Wdrapał się po schodach na piętro, kierując się od razu do swojego pokoju. Skrytego w mroku z łuną mdłego światła latarni ulicznej przecinającej go na pół. Nie zapalał światła, rzucając się w ubraniu na swoje łóżko. Zaczęła kumulować się w mim frustracja i sprzeczne emocje. Ze wszystkich sił miał ochotę, by ten natręt zniknął z jego życia. Już teraz, zaraz. Nie czekając na następny pociąg donikąd, biorąc skradziony jakiemuś dzieciakowi mały, niebieski rowerek z połyskującym dumą kilkuletniego właściciela bagażnikiem.

No proszę. Nie dość, że natręt to jeszcze złodziej i zwyrodnialec, bo kim trzeba być, by zabrać małemu jego najwspanialszy środek transportu?

Zaśmiał się pod nosem, a ten śmiech zniknął zduszony w fałdach kołdry, na którą chwilę temu położył się twarzą do dołu. O tak, niesamowicie mocno pragnął, by ta farsa w końcu dobiegła końca. Jednak to nie przeszkadzało w rodzeniu się zainteresowania. Pewnego rodzaju wyczekiwania na jego kolejny nieobliczalny krok.

Przekrzywił głowę w bok, opierając policzek na chłodnej pościeli. Wypuścił powietrze przez usta, czując jak pod powiekami zaczęła gromadzić się wilgoć, z którą walczył uparcie, mrugając desperacko, bojąc się podświadomie, że sam przed sobą odkryje to, co ukryte. Jedna z jego dłoni w na pół automatycznym geście skierowała się do kieszeni spodni, by chwycić w palce powyginany, trzeszczący listek, w którym zostały trzy tabletki. Wyciągnął je, podnosząc się jednocześnie do pozycji siedzącej. Obrócił kilka razy przedmiot w dłoni, wpatrując się w niego z uwagą, ze skupieniem graniczącym zahipnotyzowaniu. Musiał jutro przed szkołą znaleźć jakąś otwartą aptekę. Kilka ulic stąd znajdowała się całodobowa. To oznaczało jednak, że powinien wstać choć pół godziny wcześniej, bo mimo niedużej odległości, będzie zmuszony nadrobić drogi. Jednak zrobi to, bo przecież dla tego gówna zrobi wszystko. I to był jeden z wielu powodów, by śmiać się ze słów tego popieprzonego człowieka. Bo przecież to aż nazbyt oczywiste, że ostatnim, co można o nim powiedzieć, to że jest wartościowy.

Ukryte cienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz