Media: Placebo - Meds.
Była sobota.
Ostatnią tabletkę wziął dokładnie piętnaście godzin, cztery minuty i dziesięć sekund temu. Nie było źle. Bardziej dławił go strach odnośnie kolejnych dwóch dób, niż faktyczne dolegliwości.
Wyciągnął z plecaka książki i zaczął odrabiać zadania domowe. Zaczął od fizyki, która zawsze pochłaniała go bez reszty. By nie myśleć o niczym innym, o tej tęsknocie za poczuciem lekkości i beztroski, którą mu dawały leki, a której ze względu na zbyt małą dawkę nie mógł wczoraj doświadczyć.
Jeśli przyjąć, że masy ciał są równe, a odległość między nimi jest dwukrotnością (...)
To tego jeszcze się wpieprzył w jakieś kretyńskie porządki. Od kiedy kręcił go wolontariat? Ten facet był psychiczny. Bo kto normalny jakby nigdy nic wsiada w samochód i jedzie cholera wie gdzie, do obcego typa, by posiedzieć na śmierdzącej, wilgotnej ziemi i pogadać o niczym?
Psychol.
Chyba, że ma w tym wszystkim jakiś interes, który z niewiadomych przyczyn wciąż trzyma w tajemnicy. A ma na pewno. Przecież wszyscy mają. Bo co innego mogłoby to być?
(...) przyjmując, że G to stała grawitacji.
Gapił się na niego tymi swoimi jasnoniebieskimi patrzałkami, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Co on w ogóle mógł wiedzieć? Nic nie wiedział...miał swoje guzik warte zdanie na jego temat i całego świata. Pieprzony dupek z syndromem samarytańskim.
Może właśnie to było to. Facet miał jakiś problem ze sobą i wziął sobie za cel naprostowanie go na właściwe tory. I jeszcze łaskawie wybaczy mu akcje z popielniczką.
W dupie miał jego wybaczenie.
Rzucił długopisem przez całe biurko. Nie do pomyślenia, że właściwie go nie znał, a nikt inny tak go nie wyprowadzał z równowagi. Odbębni to durne sprzątanie, żeby wyeliminować z głowy to męczące poczucie winy związane z popielniczką, a potem skasuje numer tego buca i będzie radził sobie sam. Przecież wystarczy, że będzie lepiej dbał o zapas tabletek. By nigdy więcej mu nie brakło.
To przecież takie proste. Jego świat był tylko jego światem i nikt nie mógł się do niego dostać. Tak było lepiej dla wszystkich. Przymknął na moment powieki, by zaraz unieść głowę i spojrzeć w okno, przez które nachalnie przebijały się promienie słoneczne.
Skrzypnęły drzwi, a zaraz potem chłopak zesztywniał pod wpływem dobrze znanego mu głosu.
– Przyniosłem ci maść. – Spokojny, pozbawiony emocji ton, jakby przedstawiał jeden z tych swoich pieprzonych miesięcznych raportów. Choć pewnie i wtedy mówił z większą ilością uczuć.
Daniel odwrócił się w jego stronę, zerkając na małe, okrągłe opakowanie, które do tej pory mężczyzna przynosił mu trzy razy. Zawsze w tym samym celu. Bynajmniej nie by ukoić jego ból, bynajmniej nie z porywu nagłej, niewytłumaczalnej troski. Zawsze, by ratować własny tyłek.
– Dziękuję, tato.
– Ma nie być żadnych śladów, Daniel. Pamiętaj, że jeśli kiedykolwiek ktokolwiek się dowie o twoich zresztą słusznych karach za krnąbrność i impertynencję, to cóż...nie muszę chyba mówić, co wtedy.
– Nie, tato. – Chłopak starał się patrzeć ojcu w oczy, wiedział, że ten nienawidzi, gdy odwraca wzrok, gdy okazuje jakąkolwiek słabość.
Mężczyzna już miał się wycofywać, ale wrócił jeszcze ostrym spojrzeniem na syna.
CZYTASZ
Ukryte cienie
Любовные романыOskar Zeń nie przypuszczał, że akurat czternasty kwietnia stanie się początkiem czegoś, o co sam by się nie podejrzewał. W czego centrum będzie pewien wulgarny nastolatek, który najchętniej wepchnąłby go pod pierwszy lepszy tramwaj. A potem siebie...