14. Pierwszy głód.

3.1K 316 255
                                    

Media: Placebo - Meds.


     Była sobota.

Ostatnią tabletkę wziął dokładnie piętnaście godzin, cztery minuty i dziesięć sekund temu. Nie było źle. Bardziej dławił go strach odnośnie kolejnych dwóch dób, niż faktyczne dolegliwości.

Wyciągnął z plecaka książki i zaczął odrabiać zadania domowe. Zaczął od fizyki, która zawsze pochłaniała go bez reszty. By nie myśleć o niczym innym, o tej tęsknocie za poczuciem lekkości i beztroski, którą mu dawały leki, a której ze względu na zbyt małą dawkę nie mógł wczoraj doświadczyć.

Jeśli przyjąć, że masy ciał są równe, a odległość między nimi jest dwukrotnością (...)

To tego jeszcze się wpieprzył w jakieś kretyńskie porządki. Od kiedy kręcił go wolontariat? Ten facet był psychiczny. Bo kto normalny jakby nigdy nic wsiada w samochód i jedzie cholera wie gdzie, do obcego typa, by posiedzieć na śmierdzącej, wilgotnej ziemi i pogadać o niczym?

Psychol.

Chyba, że ma w tym wszystkim jakiś interes, który z niewiadomych przyczyn wciąż trzyma w tajemnicy. A ma na pewno. Przecież wszyscy mają. Bo co innego mogłoby to być?

(...) przyjmując, że G to stała grawitacji.

Gapił się na niego tymi swoimi jasnoniebieskimi patrzałkami, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Co on w ogóle mógł wiedzieć? Nic nie wiedział...miał swoje guzik warte zdanie na jego temat i całego świata. Pieprzony dupek z syndromem samarytańskim.

Może właśnie to było to. Facet miał jakiś problem ze sobą i wziął sobie za cel naprostowanie go na właściwe tory. I jeszcze łaskawie wybaczy mu akcje z popielniczką.

W dupie miał jego wybaczenie.

Rzucił długopisem przez całe biurko. Nie do pomyślenia, że właściwie go nie znał, a nikt inny tak go nie wyprowadzał z równowagi. Odbębni to durne sprzątanie, żeby wyeliminować z głowy to męczące poczucie winy związane z popielniczką, a potem skasuje numer tego buca i będzie radził sobie sam. Przecież wystarczy, że będzie lepiej dbał o zapas tabletek. By nigdy więcej mu nie brakło.

To przecież takie proste. Jego świat był tylko jego światem i nikt nie mógł się do niego dostać. Tak było lepiej dla wszystkich. Przymknął na moment powieki, by zaraz unieść głowę i spojrzeć w okno, przez które nachalnie przebijały się promienie słoneczne.

Skrzypnęły drzwi, a zaraz potem chłopak zesztywniał pod wpływem dobrze znanego mu głosu.

– Przyniosłem ci maść. – Spokojny, pozbawiony emocji ton, jakby przedstawiał jeden z tych swoich pieprzonych miesięcznych raportów. Choć pewnie i wtedy mówił z większą ilością uczuć.

Daniel odwrócił się w jego stronę, zerkając na małe, okrągłe opakowanie, które do tej pory mężczyzna przynosił mu trzy razy. Zawsze w tym samym celu. Bynajmniej nie by ukoić jego ból, bynajmniej nie z porywu nagłej, niewytłumaczalnej troski. Zawsze, by ratować własny tyłek.

– Dziękuję, tato.

– Ma nie być żadnych śladów, Daniel. Pamiętaj, że jeśli kiedykolwiek ktokolwiek się dowie o twoich zresztą słusznych karach za krnąbrność i impertynencję, to cóż...nie muszę chyba mówić, co wtedy.

– Nie, tato. – Chłopak starał się patrzeć ojcu w oczy, wiedział, że ten nienawidzi, gdy odwraca wzrok, gdy okazuje jakąkolwiek słabość.

Mężczyzna już miał się wycofywać, ale wrócił jeszcze ostrym spojrzeniem na syna.

Ukryte cienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz