Nie powiedział nic Krystianowi, wiedział, że przyjaciel będzie go odwodził od tego pomysłu, albo na siłę wpakuje mu się do samochodu, by mu towarzyszyć i ewentualnie uspokajać. A on nie potrzebował nikogo trajkoczącego mu nad uchem. I tak miał w głowie wystarczający bałagan. I żadnego planu, co przerażało go najbardziej. Czy naprawdę mógł mieć nadzieję, że mężczyzna, który w tak nieludzki sposób pozbył się problemu, jakim był dla niego syn przejmie się jego stanem, który przecież wynikał również z jego winy? Choć jeśliby się nad tym zastanowić, to może właśnie dlatego.
Wysiadł z samochodu i stanął przed bramą, czując jak pocą mu się ręce, a żołądek podchodzi mu do gardła. I to nawet nie tyle ze stresu, co z tłamszonej wściekłości. Tak naprawdę jedyne co miał ochotę zrobić z tym parszywym człowiekiem to obić mu twarz i to tak, by po dziesięciokroć pożałował każdego podniesienia ręki na Daniela. Jego Daniela, którego od teraz bronić będzie jeszcze zacieklej i może odrobinę rozważniej, by faktycznie miało to sens.
Nacisnął na dzwonek, biorąc głęboki oddech. Gdzieś w oddali znów rozległy się grzmoty i to najprawdopodobniej tylko kwestia czasu, nim zacznie padać. Westchnął zniecierpliwiony i ponowił ruch. Przed oczami stanęła mu postać nastolatka, leżącego na szpitalnym łóżku. Właśnie marnował cenne minuty, gdy tam nie wiadomo co się z nim działo. Gdy po raz trzeci nacisnął na dzwonek, dostrzegł ruch przy drzwiach frontowych domu.
Wysoki mężczyzna zmierzał ku niemu, z wyraźnym niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.
– Czego pan znów ode mnie chce, panie Zeń? – warknął, nie zawracając sobie głowy uprzejmościami. – Założę panu sprawę w sądzie o nękanie, jeśli będzie mnie pan nachodził.
Oskar uśmiechnął się złośliwie, z całych sił hamując wściekłość, która trzęsła całym jego wnętrzem wywołując nienaturalne wręcz gorąco i niebezpieczne błyski w oczach.
– Policja na pewno zjawi się sama. Gwarantuję to panu. Daniel jest w szpitalu, w poważnym stanie. Pana cudowny ośrodek okazał się być burdelem i nie pieprz mi nawet, człowieku, że o niczym nie widziałeś, bo przestanę się kontrolować.
Artur pobladł. Analiza otrzymanych informacji zadziałała w jego umyśle wyjątkowo szybko i tak też udało mu się wyciągnąć z tego wnioski. Bynajmniej niekorzystne dla siebie. Szybkim ruchem otworzył furtkę i cofnął się, robiąc brunetowi miejsce.
– Zapraszam, nie będziemy rozmawiać na chodniku.
Oskar zmarszczył czoło. Wszedł jednak na teren posiadłości, powtarzając sobie w myślach, by nie dać się zwieść jego fałszywym zachowaniem. Zwieść i sprowokować, bo przecież nie o to tu chodziło. Daniel potrzebował leczenia, a nie awantur.
Dopiero gdy drzwi domu się za nimi zamknęły, mężczyzna zabrał ponownie głos.
– Gdyby mój syn był w szpitalu, jestem pewien, że ktoś by mnie poinformował.
Brunet wzruszył ramionami.
– Może nie mieli numeru, może zasięgu im brakło. Tak naprawdę w ogóle tam nie jesteś potrzebny. Podpisz to. – Wyciągnął w jego stronę dwie ściskane w dłoni kartki. – I darujmy sobie przedstawienie, w którym udajesz, że Daniel cię obchodzi.
Artur zmarszczył czoło i sięgnął po wyciągnięte w jego stronę arkusze. Przesunął po nich wzrokiem .
– Po pierwsze, panie Zeń, nie przypominam sobie, byśmy przeszli w którymkolwiek momencie na „ty". Po drugie zgody na leczenie udzielę osobiście, gdyż właśnie wybieram się do szpitala. A upoważnienie pana do czegokolwiek jest tak niedorzecznym pomysłem, że najlepiej to przemilczę.
CZYTASZ
Ukryte cienie
RomansaOskar Zeń nie przypuszczał, że akurat czternasty kwietnia stanie się początkiem czegoś, o co sam by się nie podejrzewał. W czego centrum będzie pewien wulgarny nastolatek, który najchętniej wepchnąłby go pod pierwszy lepszy tramwaj. A potem siebie...