10. Zacznijmy od nowa.

2.9K 341 214
                                    


Media: Red - Start again. 


    Krystian nie założył swojego płaszcza. Temperatura tego dnia oscylowała w okolicach dwudziestu stopni i nie było to potrzebne. Zdecydował się więc na zwykły jasnoszary sweter luźno narzucony na białą koszulkę.

– Sam nie wiem, dlaczego dałem ci się do tego przekonać – odezwał się Oskar, gdy wychodząc z osiedlowego sklepiku, gdzie zakupili czerwony znicz z wkładem, kierowali się na przystanek autobusowy.

Krystian uśmiechnął się delikatnie.

– Bo sam dobrze wiesz, że tego potrzebujesz. A z racji tego, że to ja piastuję tę zaszczytną posadę świerszczyka na twoim ramieniu, to cóż. Pospiesz się, Pinokio, bo autobus nam odjedzie. – Złapał go za łokieć i pociągnął biegiem przez pasy, na drugą stronę ulicy, gdzie z rozpędu wskoczyli do zamykającego się już autobusu.

Kilka osób spojrzało na nich z zaciekawieniem pomieszanym z dezaprobatą, gdy ustawili się przy okienku.

– Osoba, która powiedziała, że dziewięć na dziesięć wypadków zdarza się w domu najwyraźniej nigdy nie wychodziła z tobą.

Krystian przeczesał palcami włosy i poprawił sweter, którego jedna strona zawinęła mu się z tyłu. Zaśmiał się cicho.

– No widzisz, tylko ty możesz doświadczyć tej przyjemności.

– Wątpliwej.

– No wiesz! – Krystian udał oburzenie. – Łamiesz mi serce, Skarbie.

Siedząca obok nich starsza kobieta wymamrotała pod nosem coś, co brzmiało jak „cholerni zboczeńcy". Na to Krystian posłał staruszce całusa i złapał Oskara za rękę.

Geje to my, on ja i ty – zaintonował tylko jemu znają piosenkę, aż staruszka się zapowietrzyła. Krystian tylko czekał, aż wyciągnie krzyżyk i zacznie odprawiać egzorcyzmy. Uśmiechnął się szeroko, jednak nie zdążył zrobić nic więcej, po autobus właśnie podjechał na ich przystanek.

Oskar, który jeszcze chwilę temu uśmiechał się z pobłażaniem, teraz przybrał poważny wyraz twarzy. Wyszedł z autobusu tuż przed bramę cmentarza. Zerknął na swoja dłoń w której trzymał znicz. Westchnął. Zaraz jednak poczuł uścisk na ramieniu.

– Gotów? – Cichy szept rozległ się tuż przy jego uchu.

Skinął głową, choć wcale nie miał tej pewności. Denerwował się, pociły mu się ręce. Najchętniej uciekłby stąd i tak naprawdę nigdy nie wracał. Tylko, że nie mógł wiecznie uciekać. Miał wyrzuty sumienia, że nie był w stanie przyjść tu przez rok. Bo przecież powinien być codziennie. Od dnia pogrzebu, na którym stał z tyłu, przy rozłożystej lipie, a łzy odbierały mu ostrość widzenia. Nie dotrwał wtedy do końca. Nie wytrzymał spojrzeń tych ludzi, którzy jakby doskonale wiedzieli, że to jego wina. Uciekł w połowie ceremonii i więcej tu nie wrócił, aż do dziś.

Ponad rok czasu.

Ponad rok, odkąd znalazł go na tej cholernej podłodze...

Gnał na złamanie karku, machając na wszystkie przejeżdżające taksówki, na przypadkowe samochody, na cokolwiek i kogokolwiek. Nie liczyło się, że właśnie opuścił stanowisko pracy, a szef jeszcze długo wyklinał na niego, drąc się za nim wniebogłosy. Nic się wtedy nie liczyło, poza tą jedną wiadomością, która go zmroziła, odcinając dopływ powietrza:

Przepraszam, tak będzie lepiej. Jestem dla Ciebie tylko ciężarem. Kocham Cię, Oskar.

Dzwonił, ciągle dzwonił, machając tą cholerną ręką. Dlaczego na tym pieprzonym zadupiu tak rzadko jeździły autobusy?! Nikt nie odbierał. Za pierwszym razem, za drugim, za dwudziestym. W końcu zatrzymał taksówkę. Wybrał numer alarmowy. Nieistotne było kto tam przyjedzie. Czy policja, karetka czy straż pożarna, byleby tylko mu nie pozwolili. Byleby ktoś dotarł tam przed nim.

Ukryte cienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz