Media: Apocalyptica - Not strong enough. ( tekst cudownie mi pasuje do tych dwóch durni)
Był już niemal gotowy. Pozostało mu tylko wyłączyć komputer i pogasić światła. Wsunąć buty na stopy i opuścić to mieszkanie, które rodziło w jego umyśle obłąkańcze myśli. Powinien kogoś znaleźć albo się wyprowadzić. Rozpoczął się czerwiec, a on wciąż nie podjął decyzji, co właściwie zamierza ze sobą zrobić. Jednak mimo świadomości nieuchronnego wciąż odkładał ten moment na potem, jakby naiwnie wierząc, że przez to rozwiąże się sam. Czuł wewnętrzną obawę przed zamieszkaniem z kimkolwiek innym. Odkąd wyprowadził się kilka lat temu od rodziców mieszkał tylko z Krystianem i obca osoba pod jednym dachem rodziła w nim pewnego rodzaju dyskomfort, który zamiast niknąć, uspokajany przez zdrowy rozsądek, paradoksalnie i niby po złości, rósł w siłę. Nie był aspołeczny, nie stronił od ludzi – a przynajmniej zazwyczaj – ale sam dobrze wiedział, że był osobliwy. Potrafił nie odzywać się do nikogo przez kilka dni, miewał swoje humory, a czasem wpadał w nagłą złość, gdy wspomnienia przeszłości nazbyt go przytłaczały. Choć teraz to ostatnie działo się jakby rzadziej. Teraz jego umysł w większości zaprzątnięty był pewnym krnąbrnym szatynem, który fascynował go i przyciągał do siebie każdym dniem coraz bardziej. I nie ważne, że zachowywał się odpychająco. On jakby zaczął uczyć się czytać między wierszami, dostrzegając szczegóły, które zapewne każdemu umykały, a które przedstawiały nastolatka w zupełnie innym świetle. Zbyt dużej nerwowości i niewyjaśnionej gry. Swojego rodzaju strachu i rozpaczy, której źródła wciąż nie potrafił pojąć, tak jak i istoty większości z tych detali.
Daniel był zagadką, która wabiła go ku sobie, z każdym odepchnięciem skracając liny, którymi był doń przywiązany. Których tak naprawdę nie zamierzał odcinać, lgnąc coraz bardziej, chętnie, odnajdując w tym naiwnym masochistycznym zabieganiu pewien rodzaj światła pośród gęstniejącego mroku, spowijającego go od stóp do głowy.
Nacisnął na klamkę, sięgając w kierunku wieszaka po kurtkę. Może i było dziś ciepło, może nie będzie mu potrzebna, ale nauczony doświadczeniem ubiegłego wieczoru postanowił tego dnia nie marznąć. I wtedy właśnie rozdzwonił się jego telefon. Marszcząc brwi wsunął palce w kieszeń, z której wyciągnął urządzenie. Ściągnął brwi jeszcze bardziej, przed odebraniem zerkając na zegarek. Było po dziewiętnastej. Matka nigdy nie dzwoniła do niego o tej porze.
– Tak, mamo? – odezwał się głosem, który zdradzał zaniepokojenie.
– Oskar... – Głos Barbary drżał. – Ojciec... zabrało go pogotowie. Właśnie przyjechałam do szpitala, przywiózł mnie Jurek Ignicki. Oni go zabrali gdzieś, nie chcą mnie wpuścić... Oskar, przyjedź tu szybko.
Mężczyzna musiał przytrzymać się szafki, zrobiło mu się słabo. Zamknął uchylone drzwi, by zaraz je otworzyć.
– Gdzie? I co się stało? – wydusił z siebie dość słabo.
– Zawał. Tłumaczyłam mu, żeby odpuścił sobie te czereśnie. Ale on nosił i nosił i na tę drabinę właził...
– Gdzie jesteście?
Fieldorfa – ta krótka nazwa ulicy łomotała mu w głowie przez całą drogę, podczas której nie raz wpakowałby się na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Ojciec był uparty i nie raz Oskar kłócił się z nim, wygarniając mu, że przez ten cholerny, dziecinny upór i chęć pokazania, że wciąż może – nawet jeśli nie mógł – w końcu wpędzi go do grobu.
Czereśnie. Przecież miał przyjechać w piątek po południu i pozrywać wszystko, co tylko było do zerwania, a nawet pomóc w robieniu kompotów i dżemów. Ale nie, przecież Stanisław nie mógł poczekać dwóch dni...
CZYTASZ
Ukryte cienie
Roman d'amourOskar Zeń nie przypuszczał, że akurat czternasty kwietnia stanie się początkiem czegoś, o co sam by się nie podejrzewał. W czego centrum będzie pewien wulgarny nastolatek, który najchętniej wepchnąłby go pod pierwszy lepszy tramwaj. A potem siebie...