Rozdział 1

1.8K 41 24
                                    

Mój poranek wyglądał tak jak zwykle. Z trudem wstałam i poszłam do łazienki. Uczesałam się w kitkę, ubrałam się, po czym poszłam do kuchni. Zaczęłam robić sobie kanapkę. Byłam tak strasznie zmęczona po ostatniej nocy, że postanowiłam zasnąć na krześle. Jednak chwila nie minęła, żebym się obudziła, bo dręczyła mnie ciągle myśl, że się spóźnię.

Wykończona wstałam i wzięłam swoją ulubioną torebkę, w której miałam kanapkę i trochę wody. Wyszłam szybko na dwór, po czym pędem pobiegłam do garażu sąsiadki. Trzymam tam zawsze swój rower, aby jakieś wcibskie bachory go nie ukradły. I... Nie jestem pewna czy ona o tym wie, dlatego cicho wsiadłam na mój pojazd.

I znów muszę tam jechać! - Plątało mi się w głowie. Znowu czekają mnie te dziury w asfalcie i wjazdy pod górkę...

Kiedy wreszcie zachciało mi się ruszyć, spojrzałam ostatni raz na dom mojej drugiej wrednej sąsiadki. Zawsze ma do wszystkich pretensje o byle co. Jedna pani chciała nawet wysłać ją do psychiatryka, bo myślała, że ze starości pomieszało jej się w głowie. Ta baba dosłownie codziennie robi mi bezsensowne awantury! Wczoraj powiedziała, że wkradłam jej się do ogródka i zdeptałam kwiaty. Wtedy powiedziałam, żeby mnie tam zabrała i pokazała co jej zdeptałam. I oczywiście okazało się, że nic nie było zasypane. O co jej chodziło? Nie mam pojęcia. Ale najgorszą rzeczą o jaką mnie oskarżyła było zabicie jej psa. Kiedy to usłyszałam chciało mi się śmiać. Jak ja mogłam zabić jej psa? Chyba by mnie ukatrupiła, gdybym to zrobiła... No i oczywiście podczas jej pretensji do mnie, pies nagle ,,zmartwychwstał" i wylazł z jej domu. Ciekawe, co będzie ode mnie chciała dzisiaj...

No ale koniec tego, bo zaraz się spóźnię!

Droga do mojej pracy nie jest skomplikowana. Nie ma żadnych zakrętów, jest tylko prosta droga... z dziurami... ale oprócz tego są też trzy ogromne górki, po których muszę się męczyć, by jakimś cudem na nie wjechać. Po bokach wszędzie są pola i czasem przez traktory i kombajny dojeżdżam cała w ziemi lub czymś gorszym... Ale to tylko w lato (o którym marzę, by znów się pojawiło, bo narazie jest zima przez co czasami nawet nie da się jechać. Ale na szczęście nie ma jeszcze śniegu).

Kiedy jakimś cudem byłam już w połowie drogi zobaczyłam piękną jabłoń pani Genowefy. Jabłka z jej sadu były chyba najpyszniejszymi na świecie. Ta pani zawsze robiła tak: Zbierała je w koszyki, bo nie przestawały rosnąć aż do spadnięcia śniegu i stawiała na zewnątrz, a one w ogóle nie gniły.

Tak pięknie połyskiwały się w słońcu... Aż ślinka cieknie na samą myśl o nich. Czasem... biorę sobie kilka jabłek... Tak na przekąskę, bo nie mogę się powstrzymać. Dlatego zeszłam z roweru i zebrałam kilka. Jednak kiedy miałam z powrotem siadać na rower, odwróciłam się, przy czym idealnie trafiłam wzrokiem w jej oczy zerkające zza płotu.

- A co ty tam dziewczynko robisz? - spytała zachrypniętym głosem.

Chciałam zapaść się pod ziemię. No i jak jej się teraz wytłumaczę? Hmm... I co teraz? Och... Po co w ogóle brałam te jabłka?!

- Ja... Zobaczyłam kilka tych soczystych i pięknych jabłuszek, więc postanowiłam je wziąć. - powiedziałam kiedy wreszcie odzyskałam mowę. - Ale jeśli...

- Oj to dobrze! Weź je sobie paniusio, bo ja za dużo ich mam. Już mi się tu wysypują! A tyś jakaś taka chudzina... Dobrze ci zrobią. - przerwała miłym głosem. - poczekaj dam ci siateczkę to je sobie weźmiesz.

Och, ta pani jest na szczęście bardzo miła! Ale czym ja jej zapłacę? Nie mam przy sobie ani grosza!

- Już jestem. Masz tutaj siateczkę, nazbieraj so...

Tajemnica | D.K.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz