Część 57

729 100 13
                                    

Krew rozsadzała mu żyły płynąc jak rwisty strumień w górskim potoczku. Słyszał w uszach bicie własnego serca, dudnienie odbijało się o jego bębenki zakłócając tym samym odgłos połączenia w telefonie. Nie czekał długo z decyzją dotarcia do Roberta. Z doświadczenia wiedział, że czym dłużej czeka, tym mocniej się denerwuje i bardziej neguje czy to co robi ma jakikolwiek sens. Sygnał trwał i trwał w nieskończoność, a kiedy wreszcie dobył odgłosu odbieranego połączenia, zamarł.

- Halo?

Właściwie nie do końca wiedział co sobie wyobrażał wciskając te cyfry i kolejno zieloną słuchawkę. Że nagle go olśni i będzie wiedział co powiedzieć człowiekowi, któremu być może zniszczył rodzinę? Nie, to nie to. Miał nadzieję, że jego wyszczekana natura i wygadaniem pomoże.

- Halo.. - po drugim nawoływaniu zdołał odrząknąć, co tylko pogorszyło jego i tak beznadziejną sytuację.

- Pan Robert Plisetsky?

- A kto mówi?

Miał się przyznać? Totalna panika zamroczyła mu rozum, jeszcze nigdy wcześniej nie odczuwał takiego strachu przed interakcją z człowiekiem, a przecież nie był taki. W przypływie chwilowej głupoty oderwał słuchawkę od ucha i rozłączył połączenie. Od razu wyrzucił telefon i padł na łóżko zwijając się w kłębek z poczucia upokorzenia i bezsilności. Pustka w głowie, która panowała tam jeszcze kilka sekund wcześniej zamieniła się w jeden wielki chaos myśli, wyrzucania sobie głupoty i natłoku wrażeń. Emocje rozsadzały go od środka. Próbując o tym nie myśleć zerwał się z miejsca i przeszedł przez salon jak burza gradowa.

Nie zwrócił uwagi na to, że objadająca się bananowymi chipsami Saule coś od niego chce. Założył znoszone buty i wyszedł na ulicę. Postanowił że poczeka na Yulię na lodowisko choć spotkanie mieli umówione dopiero na 17, a zegarek wskazywał 15:30. Nie zabrał ze sobą łyżew, a w wypożyczonych nie potrafił już jeździć. Kiedy nie czuł na nodze znanego, rozchodzonego kształtu podeszwy nie potrafił się skupić. Siedział w ciszy na trybunach przeszukując internet, w celu odnalezienia nieokreślonego czegoś co poprawi mu humor. Victor przesłał mu filmik swojego syna na przedstawieniu szkolnym, mały Miko przebrany za liska, ze spiczastymi rudymi uszkami, wesoło podrygiwał  w takt skocznej, dziecięcej piosenki o niegrzecznym złodziejaszku, który okradał bogate rodziny kwok i oddawał łupy biednym kurkom nioskom. Uśmiechnął się sam do siebie, co ten dzieciak z nim wyprawiał? Przecież nienawidził dzieci. Telefon prawie wypadł mu z dłoni, gdy na ekranie pojawił się nieznany numer, nieznany dla jego telefonu, on już kojarzył te liczby. Wybierał je od wczoraj dziesiątki razy. Miał nie odebrać, ale coś go podkusiło, to ta jego cholerna ciekawość, która nie raz doprowadziła już do kłopotów.

- Tak?

- Yuri Plisetsky? - głos należał do kobiety, na pewno do kobiety.

- A pani to?

- Na imię mi Karen i jestem dziewczyną Eda.

Miał mętlik w głowę. Dlaczego Eda? Miał numer do Roberta.. i skąd do cholery ta kobieta wiedziała kim jest?

- Dzwoniłeś dzisiaj rano. Ed się zezłościł po tym jak odnalazł twój numer. Po co do niego dzwonisz?

- Ja.. chciałem go poznać.

- Po co? Ed odciął się od rodziny, jedyne co od was dostał to ból i odrzucenie.

- Nie jestem taki jak moja matka, nie może mnie winić za jej błędy.. z resztą mogę porozmawiać z nim? - odzyskał w końcu odwagę na tyle by przeciwstawić się zarzutom. Obca kobieta nie będzie mu zabraniać kontaktu z bratem, co prawda bratem którego nie znał, ale to i tak nie jej sprawa.

Calineczka| Otayuri Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz