Lewandowski x Reus - Running away

390 36 10
                                    

Zawsze uciekałem. Odkąd pamiętam znikałem gdy na horyzoncie pojawiły się rzeczy, które wymagały pełnego zaangażowania. Nie poświęcałem się niczemu, poza pracą. Chłodny i bezwzględny - takie komentarze najczęściej słyszałem na swój temat, kiedy przechadzałem się po korytarzach sądowych, czując na sobie wzrok wszystkich młodych prawników. Każdy z nich chciał być taki jak ja. Czułem to, widziałem podziw w ich oczach i nutkę zazdrości. Większość z nich znała statystyki, mieli świadomość jak bardzo jestem skuteczny, jak wiele spraw jestem w stanie wygrać. 

Dzisiaj jednak nie czułem się jak wschodząca gwiazda palestry, a raczej jak student zmuszony do pracy w parze z kimś kogo wyjątkowo nie lubi. Sprawa była jednak ważniejsza niż moje preferencje odnośnie wyboru współpracowników. 

- Jak zwykle nic nie zrobiłeś, Lewandowski! - wyrzucał mi chudy blondyn, w idealnie dopasowanym garniturze - Nie wiem jakim cudem wszyscy wciąż uznają cię za najlepszego adwokata tej dekady - dodał, z wyczuwalną nutką zazdrości w głosie.

- Widzisz, Marco - zacząłem, spoglądając na niego pobłażliwie, nic nie robiąc sobie z jego zarzutów - to, że nie zrobiłem nic z listy zadań, którą skrzętnie przygotowałeś, chcąc zmusić mnie do podążania za twoim pomysłem na linię obrony, to nie oznacza, że całe wczorajsze popołudnie przeleżałem na kanapie...

- Tak? A co takiego niby robiłeś? - zapytał, próbując spojrzeć na mnie wyzywająco, ale nie omieszkałem zauważyć drżenia jego rąk. Denerwował się, choć próbował udawać pewnego siebie. 

Prześledziłem uważnie jego fizjonomię. Wyglądał nienagannie, jak zawsze miał na sobie idealnie skrojony garnitur i śnieżnobiałą koszulę. Przyłapał mnie na tym jak uważnie przyglądałem się jego szczupłej choć wysportowanej sylwetce, jednak to on pierwszy oblał się rumieńcem, spuszczając wzrok na plik papierów, które trzymał w dłoni. 

- Siedziałem na skórzanym, czarnym fotelu, popijając 30 letnie whisky i wypalając papieros za papierosem - wyjaśniłem, odpowiadając na pytanie, o którym już chyba zapomniał, zmieszany spotkaniem z moim natarczywym wzrokiem.

- To rzeczywiście bardzo pomocne - mruknął, jednak jego głos był pozbawiony tradycyjnej złośliwości, miałem wrażenie, że był raczej nieco zachrypnięty. Przyjrzałem mu się uważnie, ale wciąż unikał mojego spojrzenia. 

- Nawet nie wiesz jak wiele można wymyślić, dając sobie chwilę na zmierzenie się z problemem, zamiast siedzieć nad stertą nic niewartych papierów - odparłem spokojnym tonem, wywyższając się tylko odrobinę, chcąc pokazać blondynowi jego miejsce w szeregu, jednocześnie zachowując klasę, cechującą każdego, dobrego prawnika.

- Podzielisz się swoimi przemyśleniami? - zapytał, wyraźnie czując się pokonany. O dziwo, nie dało mi to satysfakcji, która zwykle towarzyszyła mi w takich sytuacjach. Przytaknąłem jedynie i powoli, nieco znużonym tonem, jakbym mówił o czymś banalnym i oczywistym, wytłumaczyłem mu co mam na myśli, twierdząc, że z łatwością wybronimy dwóch uchodźców oskarżonych o handel bronią. 

Blondyn szybko zrozumiał mój plan, a jego cicha akceptacja nowej linii obrony, była wszystkim czego mogłem się po nim spodziewać. Mimo to, wiedziałem, że to i tak bardzo wiele. 

- Czas na mnie - powiedziałem, wstając i kierując się do drzwi gabinetu młodszego adwokata. 

- Poczekaj, Robert - poprosił, podchodząc do mnie szybko. 

- Czego jeszcze chcesz? - zapytałem oschle, za nic w świecie nie chcąc przyznać się do tego, że coś się dzisiaj we mnie zmieniło i zobaczyłem blondyna w innym świetle. Gdzieś w głębi serca nawet się ucieszyłem, że chłopak chciał mnie zatrzymać w swoim gabinecie, jednak szybko zdusiłem to uczucie. 

- Przepraszam, nie powinienem tak się unosić - powiedział, spuszczając wzrok, a mnie prawie zrobiło mi się go szkoda. Prawie. 

- To prawda, Marco, nie powinieneś - odparłem jednak i z zaskoczeniem obserwowałem jak radosny uśmiech pojawił się nagle na jego twarzy. Spojrzałem na niego pytająco.

- Użyłeś mojego imienia, pierwszy raz, odkąd nasze kancelarie zmusiły nas do współpracy, kiedy to było... jakieś pięć lat temu...

- I co w związku z tym? - zapytałem i nieświadomie przybliżyłem się do niego, szukając jego wzroku. 

- Myślałem, że nigdy nie zapamiętasz - odparł, nie przestając się uśmiechać. 

- Zapamiętałem pierwszego dnia - odpowiedziałem pobłażliwie, z lekko wyczuwalną wyższością w głosie - Co nie znaczy, że muszę używać twojego imienia w bezpośrednich kontaktach. To zdecydowanie skraca dystans. 

- Jednak teraz nazwałeś mnie po imieniu, czy to oznacza, że chcesz zmniejszyć dzielącą nas odległość? - zapytał, nagle znajdując się tak blisko mnie, że mogłem policzyć jego rzęsy. Nie wiedziałem kiedy, atmosfera stała się ciężka, a nasze oddechy zdecydowanie przyspieszyły. Podniosłem wzrok, chcąc spotkać oczy Marco, ale on wpatrywał się w moje usta, oblizując niepewnie swoje wargi. Kiedy on bał się wykonać ostateczny krok, rumieniąc się uroczo, to ja stałem jak zaczarowany, nie rozumiejąc jak to się stało, że znalazłem się w takiej sytuacji. Zaskoczyło mnie to gdy jego usta spotkały moje, choć przecież chwilę wcześniej wiedziałem, że najprawdopodobniej to się wydarzy. Przyciągnąłem go bliżej, wsuwając dłonie w miękkie blond włosy, które wyglądały jakby były stworzone do mierzwienia ich między moimi palcami. To była chwila, krótka chwila, podczas której straciłem rozum.

Kilka minut później, gdy zrozumiałem co się stało, odsunąłem się od blondyna, odpychając go dla pewności na odległość ramienia. Patrzył na mnie pytająco, ale ja tylko otrzepałem marynarkę z niewidzialnych pyłków, po czym otworzyłem drzwi i bez słowa wyszedłem na korytarz. Marco mówił coś jeszcze, ale już go nie słuchałem. Zrobiłem to w czym zawsze byłem najlepszy. Uciekłem. Jak najdalej od źródła problemu. Jak najdalej od Marco. Jak najdalej od szybciej bijącego serca. 

***

Hej Kochani!

Napisałam coś takiego w przerwie pisania Götzeusa, mam nadzieję, że Wam się spodoba. 

Buziaki!

another love - football storiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz