Lewandowski x Reus - The assistant (Part 3)

387 43 8
                                    


Zgodził się. Oczywiście, że się zgodził. Nie miał innej opcji. Poza tym, propozycja Lewandowskiego nie była przecież taka zła. Miał zarabiać dwa razy więcej niż w agencji, poza tym także lista obowiązków wydawała się krótsza i nieco ciekawsza. 

Jedyne co mu nie pasowało to nowy szef. Polak był tak zarozumiały i  skupiony na sobie jak się tego spodziewał. Zepsuty przez pieniądze i sławę gówniarz - mamrotał, próbując zdobyć, niemożliwe do zdobycia bilety na ekskluzywny turniej golfowy dla Lewandowskiego. W golfa mu się zachciało grać - mruknął, szukając telefonu, na który mógłby zadzwonić i błagać o wejściówki, po tym jak nikt nie odpowiedział na jego maile. 

- Nie wiedziałem, że zdobycie biletów przewyższa twoje umiejętności - powiedział, rozbawiony Lewandowski, zaskakując blondyna swoim nagłym przybyciem. Marco zarumienił się, myśląc o tym, że jego szef usłyszał jego mamrotanie. Miał tylko nadzieję, że nie podsłuchał pierwszej części, ale Robert szybko rozwiał jego złudzenia - Gdybym nie był bogaty nie miał byś tej pracy, więc chociaż jestem zepsutym gówniarzem, musisz robić co mi się podoba - odparł, wciąż uśmiechając się prześmiewczo. 

- Cieszy cię to? - zapytał odważnie blondyn, patrząc prosto w oczy swojego szefa. 

- Wyjątkowo mocno - odpowiedział Robert, śmiejąc się krótko, wychodząc na chwilę z małego biura blondyna, które znajdowało się na parterze domu polskiego piłkarza. 

Gdy brunet opuścił pomieszczenie, Marco odetchnął z ulgą. Obecność Polaka zawsze sprawiała, że miał problemy z oddychaniem. Mimo iż, Reus pracował u piłkarza już ponad miesiąc, ciągle nie potrafił czuć się komfortowo w jego towarzystwie. Może dlatego, że Polak miał wszystko, czego Marco nigdy nie będzie miał? Nie dotyczyło to bynajmniej sukcesów sportowych, ale wyjątkowego stylu bycia Roberta, dziwnego połączenia klasy i arogancji, w doskonałych proporcjach, które zawsze sprawiały, że serce Marco biło jakby odrobinę szybciej. 

Mimo to, blondyn uznawał ostatni miesiąc za raczej udany. Robert ani razu nie straszył, że go zwolni, a jego wypłata pojawiła się na koncie dwa dni przed czasem. Poza tym, zadania, które dawał mu Polak nie były tak bardzo wymagające jak w poprzedniej pracy, dzięki czemu mógł spędzić więcej czasu w domu, odpocząć i zregenerować siły. Zaczął nawet chodzić na siłownię, żeby wyrzeźbić choć trochę swoje szczupłe ciało i oczywiście nie miało to nic wspólnego z tym, że gdy zobaczył półnagiego Polaka przebierającego koszulkę, prawie spadł z krzesła. Lewandowski wyglądał idealnie niczym grecki bóg. Takie mięśnie nie miały prawa istnieć.

- Głodny? - zapytał nagle Robert, wracając do biura ubrany w zimowy, idealnie skrojony płaszcz. 

- Trochę - odparł szczerze Marco, nie będąc pewien co Polak miał na myśli, z reguły blondyn wyskakiwał w ciągu dnia na miasto, żeby kupić sobie jakąś kanapkę, nigdy nie pamiętał o tym, żeby przygotować jedzenie w domu. 

- Idziemy coś zjeść? - zapytał brunet, uśmiechając się lekko, sprawiając, że Marco zadrżał. Jeszcze nigdy nie wychodzili nigdzie razem, blondyn czasem miał wrażenie, że Lewandowski wstydzi się zabierać go na spotkania z innymi ludźmi. Z drugiej strony, Marco był jedynie jego osobistym asystentem, a nie agentem. Nie zajmował się jego kontraktami z klubem czy ze sponsorami. Za to Marco trzymał pieczę nad prywatnymi biznesami piłkarza, a także nad jego zachciankami, jak na przykład kupowanie biletów na wydarzenia sportowe, planowanie wakacyjnych wyjazdów czy organizowanie imprez w małym gronie. 

- Gdzie? 

- Do Käfer-Schänke? 

- Nigdy tam nie byłem - przyznał Marco, kojarząc drogą restaurację, na którą nigdy nie było go stać. 

- Najwyższy czas - oparł brunet, patrząc na niego wyczekująco. Marco niezdarnie podniósł się z miejsca i założył swój nieco zbyt obszerny płaszcz. Robert przyglądał mu się z lekkim grymasem na twarzy, jakby zauważył jego niedbałość o szczegóły, ale nic nie powiedział, jakby nie chciał psuć atmosfery. 

Udali się do garażu, a Robert wybrał jeden z siedmiu swoich samochodów. Marco nigdy nie mógł zrozumieć, po co mu tak wiele pojazdów, chociaż z drugiej strony musiał przyznać, że trochę mu zazdrościł. Blondyn usiadł na siedzeniu pasażera, czując się dziwnie, z jednej strony czuł się nie do końca komfortowo, będąc po raz pierwszy w samochodzie bruneta, z drugiej wewnętrzne dziecko krzyczało w nim z radości, ciesząc się z możliwości jazdy samochodem, na który nigdy nie będzie go stać. 

Robert prowadził tak samo jak grał w piłkę. Szybko, rozsądnie, pewnie. Żaden ruch kierownicą nie był przypadkowy, żadne hamowanie nie było zbyt gwałtowne. Marco przyglądał się Polakowi kątem oka, obserwując pewność siebie wypisaną na twarzy, jednego z najlepszych napastników świata. Nie mógł uwierzyć, że tego pragnął, ale w tamtej chwili chciał kiedykolwiek poczuć się tak jak Robert. Chciał wiedzieć jak to jest być tak bardzo przekonanym o swojej wartości, mieć tak wiele dowodów potwierdzających swoją własną wyjątkowość, być sławnym, rozpoznawalnym, docenianym. Chciał kiedyś przestać czuć te wszystkie wątpliwości, które od dziecka zżerały go od środka. 

Dojechali na miejsce szybciej niż się tego spodziewał. Szczerze mówiąc, nie chciał wychodzić z samochodu, podobała mu się ta dziwna intymność, która się między nimi narodziła. Żaden z nich nie powiedział ani słowa, a jednak oboje czuli, że nie były im one wcale potrzebne. Marco musiał powstrzymać jęk zawodu, kiedy Robert otworzył drzwi i wyszedł z samochodu. Po chwili zrobił to samo i udał się za Polakiem do wejścia do restauracji. 

Wnętrze było eleganckie, zbyt wytworne jak na gust blondyna. Nigdy nie czuł się dobrze w takich miejscach, nie należał do takich ludzi jak brunet. Nie miał w sobie naturalnej klasy i wdzięku. 

Kelnerka poprowadziła ich do małego stolika na końcu sali, odgrodzonego od innych gości. Robert uśmiechnął się do niej porozumiewawczo, widocznie był stałym bywalcem tego miejsca. 

- Wyglądasz na zdenerwowanego - powiedział brunet, śmiejąc się krótko, ze stanu w jakim znajdował się blondyn. 

- Nie bywam w takich miejscach - przyznał nieśmiało.

- Za wysokie progi na twoje nogi? - mruknął Robert, ale gdy Marco podniósł wzrok, zauważył, że Polak tylko żartuje. 

- Czemu tu jesteśmy? 

- Żeby zjeść lunch - odparł Robert, uśmiechając się do blondynki, która właśnie podała im menu. 

- Robert...

- Powiedz mi coś o sobie - poprosił Polak, a Marco wytrzeszczył oczy nie dowierzając w to co słyszał. 

- Co? - wymamrotał, jakby nie mógł zrozumieć prośby Roberta. Odkąd zaczął pracę u piłkarza, ten nigdy nie pytał o nic związanego z jego życiem prywatnym, nigdy nie rozmawiali o jego rodzinie, pasjach czy o tym jak spędzał ostatni weekend. Ich relacja była do tej pory czysto zawodowa. 

- Wspominałeś coś o psie, może zacznij od tego - zaproponował Robert, a blondyn uniósł brwi, nie wierząc w to, że Lewandowski, pamiętał coś co powiedział mu ponad miesiąc temu. 

- A więc...

***

Hej Kochani!

Wiem, że ten rozdział nie rusza fabuły do przodu, ale takie części też są czasem potrzebne. 

Buziaki!

another love - football storiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz