Rozdział 16

15.6K 568 16
                                    

– Szukam przyjaciół. Co znaczy „oswoić”?
– Jest to pojęcie zupełnie zapomniane – powiedział lis. – „Oswoić” znaczy „stworzyć więzy”.
– Stworzyć więzy?
– Oczywiście – powiedział lis. – Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować.
“Mały książę “

Antoine de Saint-Exupéry

-Dziękuję - mówię cicho, po czym odrywam wzrok od kubka i spoglądam na mężczyznę, siedzącego naprzeciwko mnie

-Daj spokój, przecież nie będę ci żałował herbaty- kwituje, a ja uśmiecham się słabo - Już myślałem, że nigdy się nie uśmiechniesz.

-Nie myśl sobie, że to z twojego powodu.

-Słońce, ranisz moje uczucia - odpowiada i teatralnie łapie się za serce, a ja kręcę rozbawiona głową

-Naprawdę dziękuję, Ashton. Uratowałeś mi życie i pewnie nigdy nie zdołam ci się za to odwdzięczyć.

-Jestem mężczyzną, więc moim obowiązkiem, jest ratowanie niewiast w opałach - wyznaje i puszcza mi oczko, a ja posyłam mu rozbawione spojrzenie

-Nie będę wnikała w tok twojego myślenia, wolę pozostać na bezpiecznym gruncie-oznajmiam, a on zaczyna się śmiać

-Zołza, zawsze pozostanie zołzą, co?

-Nie wiem o czym mówisz - stwierdzam, wzruszając ramionami i unoszę kubek do góry, ostrożnie pijąc jego ciepłą zawartość

-Co się stało rano?

-Podobają mi się twoje tatuaże - zmieniam temat, a na jego ustach formuje się łobuzerski uśmiech

-Kotku, mam ich więcej i z chęcią ci je pokażę-oznajmia , a ja marszczę brwi

-Nie, dzięki, wystarczy mi to, co widzę teraz.

-Skoro więc nie chcesz mnie obejrzeć, to znaczy, moich tatuaży- prostuje rozbawiony, na widok mordu w moich oczach- możemy wrócić do ciebie. Odpowiesz w końcu na moje pytanie?

-Zawsze jesteś taki uparty?

-Przeważnie tak.

-Rozumiem, że nie odpuścisz?

-Cieszę się, że to zrozumiałaś.

-Nie cierpię go… - mamroczę pod nosem

-Za to ja bardzo cię lubię, mała, więc równowaga jest zachowana.

Ignoruje jego słowa, po czym zaczynam obracać kubek w dłoniach.

-Suzan mnie zwolniła… - szepczę

-I to był powód do tego, by targnąć się na własne życie?

-Nie rozumiesz…

-Więc mi wytłumacz.

Problem w tym, że nie wiem czy chcę to zrobić. Jeszcze rano, idąc do pracy, próbowałam o nim zapomnieć, a teraz przebywam u niego w mieszkaniu, bijąc się z własnymi myślami.
Chciałam go znienawidzić, a teraz…
Teraz jestem mu wdzięczna, że uratował mi życie.

Wiem, jestem popieprzona.

-Sześć lat temu… - zaczynam i na chwilę zamykam oczy, próbując się uspokoić - moi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. Razem z Lily, moją siostrą, o której już wiesz, choć nie wiem skąd i chyba nie chcę wiedzieć, przebywałyśmy u Sophie. Była wigilia, a rodzice musieli załatwić jakąś ważną sprawę w Seattle, więc nie chcąc nas ze sobą ciągnąć zostawili nas u niej. Czekaliśmy na nich kilka godzin… - przerywam, czując zimno rozchodzące się po moim ciele

-April?

Unoszę wzrok i spotykam się z tymi błękitnymi tęczówkami, które uważnie obserwują moją osobę.

-W porządku - mówię i słabo się uśmiecham- Wracając do tematu… Czekaliśmy na nich kilka godzin, ale oni nie wracali.
W tamtym momencie czułam, że nigdy więcej ich nie zobaczę, więc gdy w naszych drzwiach stanęła policja, już wiedziałam…
Wiedziałam, że oni nie żyją- oznajmiam i szybko ścieram z policzka niechcianą łzę - Po ich śmierci Sophie zaczęła sprawować nad nami pieczę, ale wszystko się skończyło, kiedy popadła w swoje uzależnienie. Czekolada i słodycze stały się jej ucieczką.
Nie chcąc stracić bliskich, rzuciłam studia i sama zaczęłam nas utrzymywać. Lily miała tylko siedem lat… Gdybym o nas nie walczyła, moja mała siostrzyczka trafiłaby do domu dziecka. Straciłam już rodziców, nie chciałam stracić także jej.

-Musiałaś wkroczyć w dorosłość, nie mając przy sobie nikogo, kto mógłby cię wspierać-stwierdza, a ja posyłam mu gorzki uśmiech

-Samo życie - kwituję i odwracam wzrok

-Nie mieliście żadnej rodziny, która by wam pomogła?

-Matka mojego ojca, znienawidziła go, gdy odciął się od rodziny, wybierając moją mamę i nas.
Nie pojawiła się nawet na jego pogrzebie, twierdząc, że ona już dawno pogodziła się ze śmiercią swojego jedynka.

-A co z rodziną twojej mamy?

-Po śmierci dziadka, mojej mamie została tylko Sophie. Zawsze była przy nas i wspierała nas jak tylko mogła, jednak śmierć córki, sprawiła, że…

-Że musiała uciec w uzależnienie, by zająć umysł czymś innym niż ból, który czuła za każdym razem, gdy patrzyła na ciebie czy Lily?

-Zgadza się. Zawsze mówiła, że widzi w nas odbicie swojej córeczki-wzdycham, i zaciskam powieki-Starałam się być dla nich silna, opiekowałam się nimi, chwytałam się każdej pracy, byle tylko zapewnić im jakiś byt.
Dlatego dzisiaj, po tym jak Suzan mnie zwolniła, straciłam chęci do dalszej walki. Byłam po prostu zmęczona.

-Dlaczego Suzan cię zwolniła? Wydawało mi się, że była zadowolona z twojej pracy.

-Też mi się tak wydawało, ale jak widać niczego nie można być pewnym. Zdążyłam się już o tym przekonać, niejednokrotnie.

-Posłuchaj… - zaczyna, a ja unoszę głowę łapiąc z nim kontakt wzrokowy - Utrata pracy, nie jest końcem świata. Jak nie ta, to inna. Poradzisz sobie, masz charakterek i powody do tego, by żyć, więc tu i teraz, masz obiecać, że nigdy więcej nie przyjdzie ci na myśl, żeby cokolwiek sobie zrobić.

-Obiecuję... Wiesz, kiedy nie jesteś dupkiem, jesteś nawet znośny-mówię, a on się uśmiecha, zarażając mnie tym

-Więc jednak mnie lubisz, słoneczko?-pyta rozbawiony, a ja wywracam oczami

-Zapomnij - prycham, wywołując u niego śmiech

Amor vincit omnia ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz